Dodatkowo spółka płaci też sowite dywidendy. Po prostu maszynka do robienia pieniędzy. Ale czy rzeczywiście to wystarczy i czy nie powinniśmy od tak dużej firmy oczekiwać większych ambicji? Niestety, mam wrażenie, że PZU jest chronicznym przykładem polskiego przedsiębiorstwa straconych szans, głównie za sprawą zaniechania szerszej ekspansji w kraju i za granicą. Tak, to prawda, spółce dobrze wychodzi restrukturyzacja. Chwalić należy też jej stabilne zyski z ubezpieczeń grupowych. Ale czy od nowoczesnej instytucji finansowej, jakim mianem chce się szczycić PZU, nie należy przypadkiem oczekiwać więcej? Po wyborach może się bowiem okazać, że 7–8 lat stabilnych rządów nie wystarczyło na zrealizowanie choćby jednej inwestycji.

„PZU już wkrótce pokaże pomysł na zagospodarowanie nadwyżek kapitałowych", ileż to razy powtarzał prezes tej spółki Andrzej Klesyk. Ile to razy już pojawiały się deklaracje, że kilka miliardów złotych z konta firmy tylko czeka, aby je wydać na akwizycje. Całe szczęście, że sprawę monitoruje minister finansów. Mając tak wielki problem z domknięciem tegorocznego budżetu państwa, wręcz uzasadnione jest sięgnięcie po te pieniądze, których nie potrafi, a może nie chce zagospodarować spółka. Ma też dodatkowy argument w wielkim sporze o zasadność zmian w finansach publicznych. Skoro zawsze można liczyć na takie firmy jak PZU, po co nam jeszcze jakieś reformy. Lepiej rzeczywiście oddać zbędny kapitał akcjonariuszom.

Ciekawe tylko, czy jak PZU rzeczywiście nadarzy się okazja akwizycyjna – taka jak PKO Bankowi Polskiemu trafiło się z Nordeą – to co z taką szansą zrobi PZU. Pewnie nic. Będzie czekać, aż głos zabierze minister finansów. W końcu zamiast narodowego czempiona mamy dojną budżetową krowę.