W przypadku Eurolotu jest na to szansa. Natomiast jeśli chodzi o LOT, może być znacznie trudniej, bo pewnie w połowie 2014 r. ostatecznie Komisja Europejska zdecyduje, jakie dodatkowe cięcia musi wprowadzić polski narodowy przewoźnik, i o ile obniży to jego przychody.

Ciekawe, czy ostatnie odłożenie decyzji LOT wystąpienia o pomoc publiczną było tylko piarowskim zagraniem na potrzeby konferencji w Krynicy, czy też rzeczywiście wyniki finansowe spółki tak szybko się poprawiają, że naprawdę trzeba będzie mniej pieniędzy, aby jej samoloty utrzymać w powietrzu.

Istotnym pytaniem jest też to, czy LOT w swojej determinacji dążenia do wyjścia ze strat powinien „wycinać" Eurolot z krajowego rynku. I na ile w tych działaniach ma wsparcie wspólnego przecież właściciela. To zrozumiałe, że LOT chce zmniejszyć koszty działalności m.in. płacąc podwykonawcom mniej niż dotychczas. Pod presją negocjacyjną znalazł się również Eurolot, który jeszcze niedawno był stawiany jako przykład kontrolowania kosztów w lotnictwie. A prezes Mikosz straszył związki zawodowe, że przeniesie operacje LOT do Eurolotu i wszyscy odczują, co to jest prawdziwa restrukturyzacja.

MSP, czyli właściciel obu spółek, musi zdecydować, czy w Polsce jest miejsce i na regionalnego, i na międzynarodowego przewoźnika, czy lepiej będzie, kiedy „duży weźmie wszystko". A jeśli wygra druga koncepcja, to która ze spółek ma przetrwać.