Afryka to inwestycyjne eldorado

Marek Garztecki. Rozmowa z afrykanistą, ambasadorem RP w Angoli i pięciu innych krajach afrykańskich.

Publikacja: 23.09.2013 00:28

Rz: Czarny Ląd kusi zagranicznych inwestorów, w analizach ekonomicznych czytamy wręcz o dekadzie Afryki. Według raportów Stratforu właśnie ten kontynent, a przynajmniej jego cztery kraje, zastąpią Chiny w roli lidera wzrostu PKB. Podziela pan ten pogląd?

Marek Garztecki:

Afryka ma duży potencjał, ale i duży problem – brak wykształconych kadr, a co za tym idzie kultury nowoczesnej pracy. Pod tym względem Azja zdecydowanie góruje, Chiny na przykład mogą się pochwalić masową edukacją niezłej jakości. Państwa afrykańskie narzekają, że firmy zachodnie do wszystkiego ściągają swoich pracowników, nawet do przysłowiowego stukania młotkiem, ale tam naprawdę brakuje kadr, inwestorzy narzekają na etykę pracy. To jednak bardziej kwestia kulturowego niedopasowania. Afrykanie nie są leniwi, ciężko harują, ale nie znają naszej organizacji pracy.

Co zatem może być impulsem rozwojowym Afryki?

Jest ich kilka. Pierwszy to surowce i rosnący popyt światowy, co bogaci kraje z obfitymi złożami. Drugi – lokalne elity. Pojawiają się w związku z tym fundusze do rozdania, w wielu krajach rządzący zaczynają rozumować w kategoriach dumy narodowej – mamy pieniądze, ale wszystko importujemy, chcielibyśmy stworzyć coś własnego – produkować. Widać wyraźnie, że potrzebują zagranicznych inwestycji, ale wraz z transferem know-how i technologii zarządzania. Trzeci impuls to afrykańska młodzież – jest liczna i ma inne aspiracje niż pokolenie rodziców, dla których punktem odniesienia była wioska, z jakiej się wywodzą. Dla młodych – to miasto, telefony komórkowe i obrazy z zachodnich telewizji. Ciśnienie demograficzne wymusi zmiany ekonomiczne oraz polityczne.

Jakie możliwości inwestycyjne oferuje Afryka polskim firmom?

Odpowiem na przykładzie Angoli, gdzie rezyduję. Dzięki ogromnym bogactwom naturalnym ma ona szansę na szybki rozwój, to pierwszy producent ropy w Afryce, ale jest zniszczona wojną domową. Oferuje na przykład możliwości wejścia w odbudowę infrastruktury – dróg, mostów, linii przesyłowych, a do tego jest w pełni wypłacalna, z dużymi rezerwami walutowymi.

Co można tam sprzedać?

Wiele. Oni wszystko importują, co winduje niebywale ceny, pęczek marchewek kosztuje 5 dolarów, dwa jabłka w supermarkecie – 8 dolarów. W maju do Angoli przyjechała pierwsza polska delegacja handlowa, każdy z jej uczestników wrócił z jakąś oferta biznesową, co się rzadko zdarza. To pokazuje skalę potrzeb i możliwości.

Złap mikołajkową okazję!

Cały rok z rp.pl
za jedyne 99 zł

KUP TERAZ

A wiarygodność finansowa? Może i Angolańczycy mają pieniądze, ale biznes afrykański pod względem uczciwości nie ma najlepszych notowań.

Jako ambasador w sześciu krajach Afryki mam porównanie, jest duża różnica między na przykład Kongo a Angolą. By robić interesy w obu krajach, trzeba ponosić, nazwijmy to, koszty nieoficjalne. W Kongo nie zawsze za pieniędzmi idzie załatwienie sprawy, w Angoli – tak. To poważna różnica. Klimat biznesowy jest tam jednak ciężki. Kraj przechodzi okres przejściowy między gospodarką komunistyczną a wolnym rynkiem, lepiej wciąż wysyłać do niego delegacje biznesowo-polityczne niż czysto biznesowe.

Skoro do robienia biznesu jest tam potrzebna zgoda władz, rodzi się pytanie – czy mają chęć ubijać interesy z Polską?

Rząd ustalił listę krajów, z którymi chcą rozwijać kontakty. Obok Turcji, Korei Południowej i innych znalazła się na niej także Polska. Oni mają duże poczucie własnej wagi, to kraj z trzecimi na świecie złożami diamentów, ogromnym potencjałem energetycznym, nie tylko jeśli chodzi o złoża ropy, ale także węgla czy hydroenergii, są metale ziem rzadkich, właściwie cała tablica Mendelejewa. To daje im poczucie siły i angolańscy ministrowie nie spotykają się znowu tak ochoczo z każdym chętnym.

Takie złoża to raj dla polskiego przemysłu wydobywczego.

Owszem, jest poważna szansa na koncesje dla polskich firm, KGHM dostał już konkretną ofertę, szczególnie atrakcyjne są metale ziem rzadkich zmonopolizowane obecnie przez Chińczyków. Przez wiele lat Polski Instytut Geologiczny szkolił angolańskich geologów, pracują nawet na polskim sprzęcie. Angolańczycy sporządzają obecnie mapy geologiczne. Mówią nam – jeśli razem ustalimy rozłożenie naszych zasobów, będziecie pierwsi na świecie wiedzieli, co gdzie jest, i to oficjalnie. Warto z tego skorzystać. Są już polskie prywatne firmy zainteresowane tą ofertą. Polacy dostali na przykład propozycję koncesji na żwir. W kraju na potęgę odbudowującym się po wojnie to poważna sprawa.

Coś jeszcze czeka na Polaków?

Rolnictwo. Angola sprowadza nawet warzywa, a to kraj, który był przed wojną drugim na świecie po Brazylii producentem kawy, liczącym się na świecie producentem bawełny. To wszystko trzeba odbudować, oczywiście po oczyszczeniu ziemi z min, ale i tu jest miejsce dla Polaków: mieliśmy w Angoli projekty deminujące.

A polskie produkty konsumpcyjne mają szansę na tamtejszym rynku?

Angola to taka mieszanina Kalkuty z Kuwejtem. Na rynku są albo najtańsze produkty dla biedoty, albo dobra luksusowe dla elity, nie ma oferty środkowej, a rośnie szybko klasa średnia. Jest nisza pomiędzy tanimi produktami chińskimi a bardzo drogimi rzeczami z Zachodu, nie została jeszcze zagospodarowana, a może zostać między innymi przez polskie firmy.

Polska jest tam w ogóle rozpoznawalna?

Jak najbardziej, w Angoli mają wręcz do nas duży sentyment. Pamiętają Polaków po poprzedniej epoce, PRL wspierała ówczesną i obecną partię rządzącą (MPLA – komuniści, którzy zmienili obóz na proamerykański – red.). Podobnie w innych krajach afrykańskich. Lepiej nawet promować się tam jako Polska niż część Unii Europejskiej, która jest postrzegana jako klub byłych kolonizatorów.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10