To samo dotyczy zakupów w Internecie, korzystania z portali społecznościowych czy szukania pracy. Nikt tego rzecz jasna nie robi z myślą o poprawianiu naszego wizerunku w unijnych statystykach. Do przeciętnego Kowalskiego przemawiają konkretne korzyści, w ocenie których jesteśmy już dawno w europejskiej czołówce.

Autorzy badań rynkowych od lat nie bez podziwu zwracają uwagę na spryt polskich konsumentów czy ładniej to określając, ich „wysoki iloraz inteligencji zakupowej". Według nich to wysokie zakupowe IQ sprawia, że nie lubimy przepłacać, trudno nas nabrać na fałszywe okazje, no i jesteśmy otwarci na nowości. Takie otwarcie najpierw ułatwiło przekonanie Polaków do płacenia kartą, do konta przez Internet, a teraz przyspieszy pewnie przyjęcie płatności mobilnych. Dla jednych liczy się głównie wygoda – po co tracić czas w kolejce w oddziale banku, skoro rachunki można opłacić, siedząc w domowym fotelu albo przy biurku w pracy. Dla sprytnych konsumentów liczą się też koszty. Na e-rachunku można zaoszczędzić nawet kilkadziesiąt złotych miesięcznie.

To połączenie wygody z oszczędnościami sprawia, że kolejne rekordy obrotów bije sprzedaż przez Internet. Część tradycyjnych sklepów już narzeka, że klienci traktują je jak salony wystawiennicze – oglądają, notują i idą nie do kasy, a do komputera. Choć według statystyk, to głównie „młodzi, wykształceni" buszują w internetowych bankach i sklepach, ale rośnie też grupa aktywnych w sieci emerytów.

Jest jednak sfera, która się opiera ekspansji Internetu – to administracja. Chlubnym wyjątkiem są internetowe PIT-y, ale w większości urzędowych spraw trzeba zapomnieć o zdalnych kontaktach. Nawet gdy jakiś formularz można wydrukować ze strony urzędu, to potem i tak trzeba go dostarczyć osobiście albo listem poleconym. Bo obok zakupowego IQ jest też IQ biurokratyczne. A z tego drugiego jasno wynika, że przecież trzeba zapewnić zajęcie dla tych kilkudziesięciu tysięcy urzędników, których przybyło w ostatnich latach.