Prezes dużej polskiej spółki przemysłowej mówił mi ostatnio, że indeks jednostkowych kosztów produkcji w Chinach jest obecnie w zasadzie równy amerykańskiemu. Niemożliwe – a jednak. Amerykanie, po pierwsze, pracują coraz bardziej wydajnie, a po drugie, spadają tam koszty energii z racji boomu łupkowego.
W Polsce efektywność też rośnie, ale wolniej, a w przypadku energii jest zgoła odwrotnie niż w USA. Trudno się temu dziwić, skoro z jednej strony mamy unijną politykę klimatyczną, a z drugiej za perły naszej gospodarki uważa się spółki górnicze, które mają jedne z najwyższych kosztów wydobycia – przynajmniej w Europie.
Nie powstają nowe rozwiązania, działające w Polsce fabryki sprzętu, samochodów itd. to głównie montownie z gotowych elementów, których produkcję szybko można przenieś w inne miejsce. Co zatem można zrobić, aby zmienić perspektywę? Choćby inaczej rozdzielać publiczne wsparcie – relatywnie drogie i kojarzone raczej z peryferiami Finlandia, Estonia czy Izrael są światowymi ośrodkami eksportu nowych technologii.
Może zanim budować w każdym większym mieście lotnisko, bo aspiracje lokalnych włodarzy sięgają chmur, lepiej budować parki technologiczne czy inkubatory małych, innowacyjnych firm. Pewnie 90 proc. z nich szybko upadnie, ale z czegoś te perełki trzeba wyławiać, zamiast czekać na mannę z nieba. Teraz nawet młodzi projektanci ubrań z Polski wolą działać z Berlina. Tak zwany ogólny klimat w biznesie to wciąż ogromny kapitał. A my, zanim się na dobre rozkręciliśmy, już zaczynamy go tracić.