Północna Nigeria jest na końcu świata. Czy rzeczywiście? W epoce globalizacji „koniec świata" nie istnieje. Rynki są globalne, podobnie jak zagrożenia geopolityczne. Nigeria to najludniejszy kraj w Afryce, z liczbą mieszkańców cztery razy większą niż populacja Polski. Ten kraj to ogromny rynek, miejsce, gdzie rozkwita kreatywność, a także liczący się producent ropy naftowej. Stolica Nigerii, Abudża, znajduje się niecałe sześć godzin od Londynu – niewiele dalej niż Moskwa...
Nie dajmy się też zwieść ohydnym podszeptom, że „w tych krajach ludzie mają inne podejście". To są normalne dziewczęta, takie jak nasze. Mają swoje nadzieje, historie, bliskich, mocne i słabe strony. A bezwzględni brutale, którzy je uprowadzili, nie różnią się od tych, jacy stosowali podobne formy przemocy w niektórych zakątkach Europy Środkowej zaledwie dwie dekady temu (albo nawet całkiem niedawno...). Nie wolno nam się chować za obłudną wymówką różnic kulturowych. Ból jest taki sam.
W obliczu takiej tragedii czujemy się oczywiście bezradni. To naturalna reakcja. Rzeczywiście trudno w takiej sytuacji znaleźć proste rozwiązanie. Lecz bezradność może się stać pożywką dla bierności, a nawet obojętności.
Jest pewnym paradoksem, że stajemy się świadkami takich wydarzeń w momencie, gdy Afryka dokonuje rzeczywistych postępów. Tempo rozwoju afrykańskiej gospodarki należy do najszybszych na świecie. Licząc od 2008 roku, stopa wzrostu w Afryce wynosi średnio 4,5 procent, w porównaniu do 1,8 procent w skali globalnej, oraz -0,2 procent w UE. Postęp jest widoczny nie tylko we wskaźnikach makroekonomicznych. Skrajne ubóstwo i analfabetyzm maleją, a spodziewana długość życia bardzo szybko rośnie na całym kontynencie. Tak, również analfabetyzm wśród dziewczynek maleje. Może właśnie dlatego uprowadzenie dziewcząt przyciągnęło tak wielką uwagę międzynarodowej opinii publicznej – niczym ciemna plama rzucająca się w oczy na tle jasnych perspektyw dla kontynentu.
Kolejny paradoks polega na tym, że choć w zachodnich środkach masowego przekazu wydarzenie to jest szeroko komentowane, w Polsce nie wywołało większego poruszenia. Można tu przytoczyć cały wachlarz reakcji – od deklaracji Johna Kerry'ego w USA do gotowości militarnego wsparcia ze strony Francji, Wielkiej Brytanii i Izraela. Opinia publiczna na Zachodzie głośno wyraża swoje stanowisko. Tymczasem w Polsce sprawa właściwie umyka uwadze społeczeństwa. W chwili, gdy Polska świętuje dziesiątą rocznicę wstąpienia do Unii Europejskiej i wspomina drogę, jaką przeszła od początku lat 90-tych ubiegłego wieku, być może warto mocniej się zaangażować w sprawy globalne?