Wykonawca ma problemy, zmieniają się warunki prowadzonych prac, co przekłada się na opóźnienie w realizacji inwestycji. Koszty idą w górę, firma nie chce ich ponosić, żąda więc zapłacenia wyższej kwoty przez zamawiającego. A jeśli ten się nie zgodzi, grozi zejściem z placu budowy. Na pierwszy rzut oka podobieństwo do scenariusza przerabianego do bólu przy budowie dróg i stadionów przed Euro 2012 wydaje się oczywiste.
Na szczęście mogą to być tylko podobieństwa pozorne. Po pierwsze, reakcja odpowiedzialnej za projekt z ramienia rządu spółki Polskie LNG jest znacznie bardziej wyważona od tego, co pamiętamy ze sporów Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad z firmami budowlanymi. Daje to nadzieję, że problem zostanie załatwiony przy negocjacyjnym stole, nie przy pomocy sądów. Po drugie, współtworząca konsorcjum budowniczych gazoportu firma PBG, największa chyba ofiara budowlanego boomu i krachu związanego z Euro 2012, odcięła się od żądań włoskiego partnera. Deklaruje, że terminal będzie gotowy w terminie, a o szantażowaniu klienta zejściem z placu budowy nie ma mowy. Daje to nadzieję, że obydwie strony wyciągnęły wnioski z niedawnej zapaści w budowlance.
To niezwykle ważne z prostej przyczyny – potknięcie w budowie stadionów i jak największej liczby kilometrów szerokich dróg przed piłkarskimi mistrzostwami Europy byłoby wpadką prestiżową. A tym razem chodzi o jedną z najważniejszych dla naszej gospodarki inwestycji. O projekt, który w znacznym stopniu ma nas uniezależnić od dostaw gazu z Rosji, co dla tego i kolejnych rządów powinno być priorytetem. Dla wszystkich zainteresowanych najlepiej byłoby, abyśmy o gazoporcie pisali następnym razem przy okazji jego uruchomienia. Zgodnie z obowiązującym harmonogramem.