Ta logika biurokracji jest jedną z zasadniczych przyczyn - obok skłonności Brukseli do ingerowania w coraz to nowe sfery rzeczywistości - hipertrofii i zawiłości unijnego dorobku prawnego. Choć w tym kontekście lepiej mówić o urobku.
Najświeższego przykładu na to, co napędza unijnych prawodawców, dostarczył komisarz ds. rynku wewnętrznego Michel Barnier, wypowiadając wojnę bankom, które próbują omijać ograniczenia wysokości premii dla pracowników.
W ub.r. Bruksela ogłosiła, że począwszy od 2015 r. premie bankowców nie będą mogły przewyższać ich pensji zasadniczej (albo dwukrotności pensji, jeśli zgodzą się na to udziałowcy). Uznała bowiem, że uzależnione od krótkoterminowych wyników bonusy zachęcają bankowców do podejmowania nadmiernego ryzyka, w czym dostrzegła jedną z przyczyn kryzysu finansowego.
To, że banki będą próbowały ograniczenia omijać, nietrudno było przewidzieć. W sondażu, który w połowie ub.r. przeprowadziła firma doradcza Towers Watson & Co., zaledwie 7 proc. bankowców wskazało, że spodziewa się spadku zarobków. Ponad 50 proc. oczekiwało, że pracodawcy po prostu podniosą im pensje podstawowe. Prawodawcy musieli o tym wiedzieć, ale forsowali nowe regulacje dla społecznego poklasku: „kultura bonusów" w bankowości budzi bowiem na Zachodzie dość powszechne oburzenie.
Oczywiście, bankowcy się nie pomylili. Z obawy, że utalentowani pracownicy przejdą do konkurencji poza UE lub do mniej regulowanych instytucji finansowych, europejskie banki gremialnie podnoszą płace zasadnicze. W szczególności - aby nie zwiększać swoich kosztów stałych, co zmniejszyłoby ich elastyczność w razie pogorszenia wyników – wprowadzają dodatki do płacy, które tylko teoretycznie różnią się od premii, a w praktyce do złudzenia je przypominają.