Mniej urzędników to mniej zbędnych czynności i procedur mnożonych – zgodnie z prawem Parkinsona – wraz z rozwojem administracji. Można się co najwyżej dziwić, że spadek zatrudnienia jest tak niewielki, biorąc pod uwagę postępującą informatyzację naszych kontaktów z fiskusem. W 2014 r. padł rekord: ponad 5 mln PIT-ów wypełnionych i wysłanych elektronicznie. Ten rok przyniesie zapewne kolejny rekord, więc w urzędach skarbowych będzie potrzeba coraz mniej pracowników, których głównym zadaniem jest przyjmowanie i sprawdzanie formularzy. Są oni jedną z grup zawodowych, których miejsca pracy są zagrożone przez komputeryzację i automatyzację.

Według naukowców z Uniwersytetu w Oxfordzie takich grup jest kilkadziesiąt, wśród nich są księgowi, dziennikarze i prawnicy. Tak naprawdę wszyscy wykonujący mniej specjalistyczne, a bardziej rutynowe zadania, którzy tworzyli „średnią półkę" rynku pracy. Jednak podobnie jak w handlu, również w zatrudnieniu ta średnia półka zanika. W zamian rośnie oferta tanich, dyskontowych produktów (albo słabo płatnych miejsc pracy w call centers) oraz – choć na mniejszą skalę – oferta luksusu, a w tym przypadku pracy dla superekspertów o poszukiwanych specjalnościach.

Takich ludzi potrzeba także w skarbówce – ekspertów potrafiących zrozumieć skomplikowane finanse międzynarodowych grup kapitałowych i rozgryźć coraz bardziej wyrafinowane przekręty finansowe. Jednak dobrym ekspertom trzeba dobrze płacić, co może wymagać prawdziwej rewolucji w systemach wynagradzania administracji publicznej. A na to politycy nie są chyba jeszcze gotowi.