Euro było wyłącznie uznawane za drogę do powszechnego dobrobytu i wzrostu znaczenia Polski. Gdy zaczęły się kłopoty Grecji, euroentuzjazm wyparował, a zarówno rząd, jak i NBP nie wykazywały większej chęci, by się integrować z eurolandem. Nawet teraz prezes NBP Marek Belka mówi, że nie spieszy się nam nawet do unii bankowej. W odróżnieniu od państw bałtyckich nie postrzegamy euro jako dodatkowej kotwicy mocującej nas w strukturach Zachodu. Rzadko pojawiają się też w debacie publicznej argumenty ekonomiczne i społeczne przemawiające „za" lub „przeciw" przyjmowaniu wspólnej waluty. De facto debata publiczna na temat euro w Polsce nie istnieje. Czas to zmienić, bo w przeciwnym razie lekcja europejskiego kryzysu pójdzie u nas na marne.
Przede wszystkim politycy muszą sformułować jasne stanowisko. Czy integrowanie się tak dużej i specyficznej gospodarki jak Polska ma sens? Czy jesteśmy skłonni ponosić koszty takiej integracji? Czy w razie potrzeby dorzucimy się do ratowania jej państw członkowskich? Czy jesteśmy gotowi w skrajnym greckim przypadku wyrzec się możliwości prowadzenia suwerennej polityki gospodarczej i zdania się na wyroki eurogrupy i EBC? Czy rzeczywiście dużo oszczędzimy, pozbywając się złotego? Czy euro ochroni nas przed wstrząsami gospodarczymi, skoro nie ochroniło Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch czy Irlandii? Obecnie rozważania na temat euro mogą się wydawać abstrakcją – ani my nie spełniamy warunków jego przyjęcia, ani Bruksela nie wydaje się być gotowa na naszą akcesję. Teraz eurodecydentów o wiele bardziej zajmuje rozbrajanie greckiej miny. Za kilka lat może się jednak okazać, że integracyjne projekty w Polsce, Brukseli i Frankfurcie zostaną odgrzane. Jeśli tak się stanie, dyskusja o euro w Polsce będzie dotyczyła zapewne postrzegania nas przez Zachód i wzoru polskich monet euro.