Ale w antycznej tragedii zdrowy rozsądek zawodzi, wszystkim rządzi fatum, a akcja zmierza do nieuchronnej katastrofy. Co to może oznaczać dla Polski?
Negocjacje zostały faktycznie zerwane, a krótki czas pozostający do kolejnej spłaty rat zadłużenia nieubłaganie mija. Greccy negocjatorzy wydają się pewni, że strefa euro nie może sobie pozwolić na bankructwo Aten, bo pociągnie to za sobą dramatyczny kryzys finansowy w całej Europie. Siedzący po drugiej stronie wierzyciele patrzą na to całkiem inaczej – ustępstwa wobec Grecji, choć finansowo do wyobrażenia, dałyby wszystkim sygnał, że od tego momentu nie trzeba już oszczędzać i spłacać długów. Co byłoby nie do zaakceptowania ani dla Niemców (którzy by na tym stracili pieniądze), ani dla rządów Hiszpanii czy Portugalii (które straciłyby wiarygodność w oczach własnych obywateli).
Jeśli sprawdzą się czarne scenariusze (dziś coraz bardziej prawdopodobne), nie uda się osiągnąć porozumienia między Grecją a jej wierzycielami. To musi doprowadzić do bankructwa – bo po prostu w którymś momencie (zapewne na przełomie czerwca i lipca) Grecji fizycznie zabraknie pieniędzy na wydatki. Co to oznacza dla nas?
Jeszcze dwa–trzy lata temu to, co dziś mówią Grecy (ryzyko, że bankructwo Aten pociągnie za sobą falę bankructw kolejnych krajów Południa), wyglądało całkiem przekonująco. Zaraz po bankructwie Grecji dramatycznie poszybowałyby w górę odsetki, których inwestorzy żądaliby od Portugalii, Hiszpanii i Włoch, stawiając te kraje pod ścianą i tworząc atmosferę katastrofy. Oczywiście jednocześnie zaczęłaby się „ucieczka do bezpieczeństwa" – gwałtowne wycofywanie kapitału z krajów uważanych za bardziej „ryzykowne" (w tym z Polski) do tych, które uważano by za „bezpieczne" (USA, Szwajcarii, Niemiec). Efektem stałoby się gwałtowne osłabienie kursu złotego, stawiające w trudnej sytuacji już nie tylko naszych frankowiczów, ale być może również niektóre banki. W ślad za tym mógłby więc przyjść najpierw kryzys finansowy na miarę roku 2008, a potem recesja.
Na nasze szczęście Grecy się mylą. Od czasu gdy Europejski Bank Centralny dostał zgodę na skup z rynku ogromnych ilości obligacji państw strefy euro (poza greckimi), bankructwo Aten nie zagraża już stabilności pozostałych krajów. Oczywiście konsekwencje będą ciężkie dla samej Grecji – paraliż sektora bankowego, prawdopodobne natychmiastowe wyjście ze strefy euro, recesja – ale inne kraje przetrwają zamieszanie bez większych strat. Zapewne złoty się znacząco osłabi (waluty nie lubią niepokojów!) – ale tylko czasowo. Zaryzykuję twierdzenie, że po dwóch miesiącach kurs powróci do poziomu sprzed kryzysu.