Formalne przejęcie kontroli państwa nad Pekao, drugim co do wielkości bankiem w Polsce, wywołało huraoptymistyczne komentarze mediów i większości polityków. Wzbudziło też bezrefleksyjną radość z faktu, że odbita została z rąk obcych ważna instytucja finansowa, która (w domyśle) nie służyła do tej pory wsparciu polskiej gospodarki, tylko wyłącznie ukrytym celom jej zagranicznego właściciela. Za aksjomat przyjmuje się tezę, że wzrost roli rządów w akcjonariacie banków jest czymś pożądanym, wręcz wyrazem patriotyzmu gospodarczego. Ale nie przedstawia się żadnego racjonalnego dowodu na jej prawdziwość. Przyjrzyjmy się zatem faktom i spróbujmy zderzyć je z mitami, także tymi o największym ładunku emocjonalnym.
Przykłady z przeszłości
Historia gospodarcza świata jasno wskazuje, że państwo jest najgorszym właścicielem banków ze wszystkich możliwych. Kraje, w których udział własności państwowej w bankach był największy, były najbardziej podatne na turbulencje rynkowe i kryzysy finansowe. Interwencjonizm państwowy w tym sektorze po kryzysie finansowym w 2008 r. był związany ze wsparciem finansowym zagrożonych niewypłacalnością banków prywatnych, przez co miał charakter okresowy, niezaburzający konkurencji. I co najważniejsze, był on wyrazem słabości systemu bankowego, który bez pomocy publicznej miałby problemy z egzystencją.
W USA, gdzie wsparcie banków środkami publicznymi osiągnęło największe rozmiary, szybko stanęły one na nogi, za punkt honoru postawiły sobie jak najszybszy zwrot pomocy publicznej, co nastąpiło wyjątkowo szybko. Nikt natomiast nie proponował upaństwowienia istotnej części sektora finansowego, bo i po co? W gospodarce wolnorynkowej państwowe banki to systemowy kłopot. Spójrzmy na różne eksperymenty gospodarcze związane z upaństwowieniem tego sektora.
Były już dziś wiceszef KNF Wojciech Kwaśniak siedem lat temu dokładnie opisał przypadki kilkunastu krajów eksperymentujących z nacjonalizacją sektora bankowego. Wszędzie skończyło się to katastrofą gospodarczą. Na przykład Meksyk w latach 1982–1990 znacjonalizował banki, czym wywołał głęboki kryzys gospodarczy, którego koszty szacuje się na 19,3 proc. PKB. Był to m.in. skutek wymiany doświadczonej kadry zarządzającej bankami na urzędników państwowych, którzy nie odmawiali finansowania rosnącego deficytu budżetowego.
Podobna sytuacja miała miejsce w Argentynie w latach 80. i 90. ubiegłego stulecia, gdzie rząd kontrolował bezpośrednio 40 proc. sektora bankowego, a kolejne kryzysy bankowe kosztowały ten kraj 55,1 proc. PKB.