Choć pierwsze wzmianki o schizofrenii (z greckiego „rozszczepienie umysłu") pojawiają się już w papirusie z 1550 r. p.n.e., do dziś pozostaje ona zagadką dla lekarzy. Z roku na rok przybywa jednak leków przeciwpsychotycznych nowej generacji, które nie tylko redukują objawy choroby, ale mogą poprawiać funkcje poznawcze, a nawet chronić mózg przed uszkodzeniem.
Schizofrenia objawiająca się urojeniami, omami słuchowymi i wzrokowymi oraz trudnymi do wytłumaczenia zachowaniami, pojawia się najczęściej przed 30. rokiem życia i prowadzi do powolnej degeneracji mózgu. Dotyka ok. 1 proc. populacji, a więc ok. 400 tys. Polaków.
– Niestety, zdiagnozowana jest tylko połowa z nich, czyli 200 tys. osób. O pozostałych nic nie wiemy, choć słyszymy o przypadkach, kiedy tacy ludzie trzymani są w mieszkaniach przykuci do kaloryfera – mówił prof. Bartosz Łoza, prezes elekt Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, podczas październikowej debaty „Rzeczpospolitej" pod hasłem „Schizofrenia w Polsce".
Wczesne rozpoczęcie terapii jest w przypadku schizofrenii kluczowe. – Jeśli nie wkroczymy z leczeniem, następuje nieodwracalne uszkodzenie mózgu, człowiek traci dwa odchylenia standardowe ilorazu inteligencji, a więc ktoś, kto miał IQ 100, teraz będzie miał 70 i stanie się zupełnie inną, niesamodzielną społecznie jednostką. W dodatku nieleczona schizofrenia powróci z pewnością, drugi epizod wymaga podwojenia, a trzeci potrojenia dni hospitalizacji – tłumaczył prof. Łoza. Dodaje, że dopiero przemnożenie 400 tys. chorych przez członków ich rodzin daje prawdziwą liczbę obciążonych schizofrenią. – To ogromny problem społeczny – podkreślił.
Leczenie utrudnia brak świadomości choroby u pacjentów i to, że rezygnują z zażywania leków. Według fińskich danych receptę odbiera poniżej 60 proc. chorych, a dr Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii, przytoczył badania czeskie, które wskazują, że leków nie bierze nawet 80 proc. schizofreników.