Ludzi szukających mieszkania do życia lub jako formy ulokowania kapitału interesuje głównie to, co będzie się działo z cenami. Jakie są wasze zapatrywania?
W Warszawie trzeba już płacić ponad 10 tys. zł za mkw., co wydaje się absurdalnie drogo. Ale jeśli popatrzeć, ile kosztowały lokale dekadę temu i ile wtedy Polacy zarabiali, a także na te same wskaźniki dziś, to okazuje się, że obecnie dostępność mieszkań jest większa. Jest drogo, ale więcej zarabiamy. Wypadamy też w miarę tanio w porównaniu z innymi europejskimi rynkami. Wydaje się więc, że jest przestrzeń do dalszego wzrostu. Wszystko zależy od tego, jak będzie wyglądać relacja popytu i podaży.
Dziś wszędzie słychać o kupowaniu mieszkań. Jeśli ktoś ma wolną gotówkę, to zazwyczaj gromadzi ją na lokacie, ale dziś bank daje 1–1,5 proc. w skali roku, w promocji może 2 proc. Biorąc pod uwagę podatek i inflację, to oznacza realną stratę, a nie na tym polega oszczędzanie. Inwestowanie np. na giełdzie to temat wymagający wiedzy, ale kupowanie mieszkań jest czymś powszechnym. Nic dziwnego, że na tym rynku ludzie chcą lokować pieniądze.
Cała sztuka polega na tym, by nie stracić. Nawet gdyby usiąść z kalkulatorem, nie da się wszystkiego przewidzieć, zwłaszcza w długim terminie. Nie jest łatwo oszacować stawkę najmu, trudno powiedzieć, czy uda się znaleźć uczciwego najemcę, czy lokal będzie pracować bez przerw, a nie stać pusty, generując koszty. Zawsze warto być ostrożnym przy układaniu planu, lepiej dać się miło zaskoczyć, niż srogo rozczarować.
Warto kierować się zasadą, by mieszkanie miało jak najmniej mkw. przy jak największej liczbie pokoi.