Czytelnik przyniósł do redakcji umowę pośrednictwa w sprzedaży nieruchomości, bo zatrwożył się, na co się zdecydował. Otóż zgodził się – chcąc, by agent znalazł mu chętnego na mieszkanie – że jeżeli cena nieruchomości będzie niższa o 20 proc. od tej wpisanej w umowie, to i tak zapłaci prowizję od stawki ofertowej.
– Nie zwróciłem na to uwagi przy podpisywaniu umowy. Przecież zwykle płaci się prowizję od kwoty transakcyjnej, a nie ofertowej – żalił się czytelnik. Zaniepokoiła go jeszcze klauzula mówiąca o tym, że nawet pół roku po wygaśnięciu umowy (zawartej na rok) i tak będzie on musiał zapłacić wynagrodzenie pośrednikowi (prowizję w wysokości 3 proc.), gdy sprzeda sam mieszkanie.
Inny pośrednik tłumaczył, że zapis taki byłby do przyjęcia, gdyby wraz z nim pojawiła się lista nazwisk osób, którym agencja oferowała mieszkanie. Ale bez tego trudno uznać, że pośrednik chciał zabezpieczyć swoje interesy.
Nie mam wątpliwości, że pośrednikowi należy się wynagrodzenie za jego pracę. Wiem z opowiadań agentów, że nie brakuje klientów-oszustów, którzy chcą uniknąć płacenia prowizji czy zaniżają wartość lokalu w akcie notarialnym, aby wszelkie opłaty liczone procentowo – w tym prowizja pośrednika – były niższe.
Nie zaufałabym jednak komuś, kto proponuje mi takie zapisy.