Bywa tak, że gdy już potencjalny kredytobiorca po tygodniach zabiegów, nerwów i donoszenia kolejnych dokumentów usłyszy w banku wymarzone: „tak, dostanie pan ten kredyt od nas”, to składa podpis na umowie bez wnikania, na co się tak naprawdę godzi. Najważniejsze bowiem jest dla niego zdobycie pieniędzy na mieszkanie i szybka przeprowadzka!

Konsekwencje nieczytania umowy mogą być jednak bardzo dotkliwe. Nie mam tu na myśli np. zgody dla banku na ciągłe prześwietlanie sytuacji finansowej rodziny czy zobowiązania do spowiadania się z każdej zmiany pracy czy większego wydatku. To nic w porównaniu z problemami, jakie mogą spotkać kredytobiorcę, który zgodzi się na zapis w umowie, że „oprocentowanie kredytu określane jest w drodze decyzji zarządu banku”, a nie na podstawie wskaźników rynkowych.

W takiej sytuacji najczęściej bywa tak, że gdy te wskaźniki rynkowe (np. WIBOR) spadają, to te ręcznie sterowane przez banki – w ostatniej kolejności. Trudno wiele zdziałać w takim przypadku już po podpisaniu umowy. W podobnych sprawach interweniował już Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.