W dyskusji publicznej mówi się „dzika" reprywatyzacja. Słusznie?
Łukasz Bernatowicz: To prawda, miejscami jest dzika. Przez 25 lat wolnej Polski nasze państwo nie uporało się bowiem z tą luką legislacyjną. Nie mamy ustawy reprywatyzacyjnej. Śmiem wręcz twierdzić, że to największy błąd skądinąd udanej transformacji ustrojowej kraju. Największa nasza wpadka.
Projektów było sporo.
Co najmniej kilkanaście. Już w 1991 r. starano się ten problem rozwiązać. Wtedy pojawił się pierwszy poselski projekt ustawy. Zakładał on, że nie będzie co do zasady zwrotów w naturze. Kolejne projekty szły w całkowicie przeciwnym kierunku. Gdy nie można było oddać nieruchomości dawnemu właścicielowi lub jego spadkobiercom, to mieli otrzymywać rekompensatę w postaci bonów pieniężnych lub w świadectwach udziałowych, którymi mogliby obracać na giełdzie i np. nabywać akcje spółek Skarbu Państwa. Tej ostatniej propozycji zarzucano jednak, że nie każdy zna się na funkcjonowaniu rynków kapitałowych i może źle zainwestować.
Najbardziej zaawansowany projekt trafił na biurko Aleksandra Kwaśniewskiego, ale ten go nie podpisał. Potem projektów było jeszcze kilka. Nic nowego nie wnosiły i dobrze, że nie weszły w życie. Jak widać, chęci były, ale nie udało się ich przekuć na żadną ustawę.