Reklama

Stanisław Soyka nie żyje. Grał akustycznie przed Claptonem, śpiewał „Tolerancję"

Odszedł wielki artysta, wokalista, pianista inspirujący się Bachem, skrzypek, jazzman, rockman, znany z „Tolerancji”, ale też wykonawca poezji Szekspira, Miłosza, Jana Pawła II, utworów Niemena, pieśni maryjnych i wielkopostnych. Zmarł w wieku 66 lat. Chorował na cukrzycę.

Publikacja: 21.08.2025 23:33

Stanisław Soyka

Stanisław Soyka

Foto: PAP/Marcin Bielecki

„Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać/ Życie nie po to, by bezczynnie stać/ I aby żyć, siebie samego trzeba dać” – śpiewał w swoim wielkim przeboju „Tolerancja”. To było jego credo.

Reklama
Reklama

Stanisław Soyka i „Tolerancja”

– „Tolerancja” to jest moja, mocno uproszczona wersja tego, czego Chrystus uczył o miłości – mówił mi w wywiadzie. –Są wiara, nadzieja i miłość. Z nich zaś największa jest miłość. Trudna formuła, bo przecież trzeba „siebie samego dać”. Ale życie przekonuje, że najlepiej jest, gdy prawda, o której śpiewam, przejawia się w każdym naszym poczynaniu. Człowiek spełnia się przez drugiego człowieka. Spełnianie polega na tym, że zapomina się o sobie. To nie jest łatwe, jednak kiedy się udaje, nie tylko nie tracimy siebie, ale zyskujemy, stajemy się bogatsi.

Czytaj więcej

Nie żyje Stanisław Soyka

Nie ukrywał, że mimo usiłowań prowadzenia się zgodnie z zasadą chrześcijańskiej pokory przyszedł taki moment, że uderzyła mu do głowy pycha.

– Myślałem o nas, że jesteśmy nietykalni, przyzwyczaiłem się do tego, że na mój widok wszyscy salutują – mówił. –Tak znalazłem się w sytuacji o ułamek sekundy od utraty życia. Mieliśmy poważny wypadek. Wylądowaliśmy na drzewie. Ale byliśmy cali i zdrowi. Pomyślałem, że życie można łatwo stracić, ale my dostaliśmy je po raz drugi. Zamiast to uszanować, dalej żyliśmy w trasie, nie wracając do domu. Pamiętam wiele mówiący o mnie moment we Wrocławiu, gdzie graliśmy z tydzień. Wyszedłem z hotelu i proszę sobie wyobrazić, że dla zabicia nudy kupiłem sobie kapiszony. I rzucałem nimi o chodnik. Tak sobie strzelałem jak kompletnie rozbestwiony gwiazdor. Jak gówniarz! A naprzeciwko mnie szła wycieczka licealistów. Usłyszałem śmiech. – Hi, hi, ha, ha! Staszek Soyka strzela sobie z kapiszonów! W tym momencie napotkałem wzrok pani profesor, człowieka z charyzmą widoczną już na pierwszy rzut oka. Złapała mnie spojrzeniem, przeszyła od góry do dołu i powiedziała tym spojrzeniem: „Uważaj”. Zmroziło mnie. Spochmurniałem, a tak mi było wesoło. Zamyśliłem się nad sobą.

Reklama
Reklama

Przełom w jego popowej karierze nastąpił latem 1989 r. w Zamościu, gdzie zagrał akustycznie z Yaniną. Na trzy lata przed „Unplugged” Claptona.

– Z Jasiem przyjaźniliśmy się od lat. Kiedy miałem jechać do Zamościa, pomyślałem, że nie jadę sam, mam to gdzieś, i z głupia frant zadzwoniłem do Jasia, pytając, czy nie miałby ochoty zagrać ze mną, ale na gitarze akustycznej. Nikt tak jak Jasiu nie wybiera dźwięków, a jego freejazzowe granie było jak szczypta chili i dodało ognia słodkości mojemu barokowemu dur i mol.

Stanisław Soyka i „Acoustic”

Nagrali razem płytę „Acoustic”, którą współprodukował Dieter Meyer z Yello. Album rozszedł się w 460 tysiącach egzemplarzy. Gigantyczny sukces.

– To był przełomowy album, owoc długiej pracy i spełnienie marzeń o tym, co się nie udało w Anglii. „Acoustic” to płyta dopieszczona, dopilnowana przeze mnie w 100 proc.

Jego wielkim wejściem w świat muzyki była debiutancka płyta nagrana w Filharmonii Narodowej.

Reklama
Reklama

– Miałem grać z Extra Ballem, pod którego szyldem już wtedy prezentowałem półgodzinny set solo z fortepianem. Jednak o tym, że wystąpię w pierwszej części koncertu Extra Ball w filharmonii, dowiedziałem się w dniu koncertu. A Marek Cabanowski, który prowadził wydawnictwo „Biały kruk czarnego krążka” PolJazzu, postanowił mnie nagrać, odpowiadając na prośby i listy jazz-fanów. Album „Don’t You Cry” został wydany na ich życzenie.

Czytaj więcej

Nowa płyta Stanisława Soyki

Wcześnie zderzył się ze swoim idolem Rayem Charlesem w Nancy.

– Koncert w Nancy to Pan Bóg złapany za nogi. Miałem wtedy bowiem w repertuarze kilka rzeczy Raya i śpiewając je, od razu sobie przypomniałem, co mówił Helmut Nadolski, a to samo powtarzała Ewa Bem, która dziwiła się, dlaczego nie śpiewam po polsku. Czułem, że Francuzi byli dla mnie bardzo mili, przyjmowali mnie serdecznie. Ale wiedziałem, że za chwilę przyjdzie mistrz i da im z pierwszej ręki to, co ja podaję z drugiej. To była wstrząsająca lekcja. Zacząłem myśleć o komponowaniu.

Stanisław Soyka i kariera na Zachodzie

W wydaniu płyty na Zachodzie pomógł menedżer Maanamu Robert Lyng.

– Marek Jackowski wiedział, że jest nie za dobrze, zadzwonił i zaprosił mnie na spotkanie z Bobem. Bob się zachwycił moimi nagraniami. Był początek grudnia 1985 r., a już na początku lutego jechałem z Brysiem do Frankfurtu nad Menem na koncert. Lyng zaprosił tam ludzi z RCA, m.in. dyrektora artystycznego Franza von Ausberga. Po występie witamy się i widzę, że Bob tak mocno zadziałał, że doszło do przyrzeczenia umowy. Od razu zrobiliśmy nagrania w studiu. Miesiąc później podpisałem umowę z RCA, a następnego dnia byłem umówiony ze starszym panem, który zapytał po koncercie, czyje są śpiewane przeze mnie piosenki. „Moje” – odpowiedziałem. „To ja zamawiam 40” – odparł. To był szef firmy wydawniczej zachodnioniemieckiego koncernu filmowego UFA. Najbardziej pouczające było dla mnie spotkanie z ludźmi RCA z biura w Londynie. Prowadzili o swoich komercyjnych artystach rozmowy w stylu: „Co się martwisz, jak nie dogra, to dowygląda. Poradzimy sobie”. Myślę, że byłem wątkiem tragicznym w ich historii. Doceniali wartość, kunszt i oryginalność mojej melodyki. Czuli, że jestem typem rodzinnym, ciepłym. A show-biznes to basen z rekinami chciwymi sukcesu. Dochodziłem trzydziechy i trudno mnie było przekonać, że powinienem zatańczyć albo zrobić spektakularną fryzurę. Jedyne, na co było mnie stać, to zrzucenie po raz pierwszy w życiu 18 kilogramów. Bardzo to potrzebna sztuczka, kilka razy już z niej korzystałem! Łącznie byłem w Anglii siedem miesięcy, potem zamieszkałem we Frankfurcie. Miałem kontrakt kompozytorski. Pozwolił mi spłacić polskie długi.

Reklama
Reklama

Soyka i wiersze papieża, Niemen i Szekspir

W 2004 r. wystąpił z „Tryptykiem” przed papieżem w dniu jego imienin.

– A kiedy mogłem ucałować pierścień papieża, mówiłem chyba z dziesięć razy: „Dziękuję Ojcze, dziękuję Ci”, bo tyle miałem do powiedzenia. Przewodnik mówił mi, że dzień wcześniej pytał przy śniadaniu: „Czy przyjedzie ten Soyka, czy będzie bluesował?”.

O współpracy z Niemenem opowiadał:

– Zetknąłem się z nim wcześniej niż ze Steviem Wonderem i Rayem Charlesem. W mojej kamienicy w Gliwicach mieszkała starsza koleżanka Bożenka. Była wówczas maturzystką, a ja zaczynałem liceum. Zaprosiła do siebie i puściła „Enigmatic”. Zszokowało mnie i zachwyciło, bo interesowałem się wtedy barokiem, a mama słuchała płyt Ireny Santor, tang i walców. Na płycie „Enigmatic” znalazła się piosenka „Jednego serca”. Zaśpiewałem ją rok po moim udanym debiucie w 1979 r., kiedy Niemen zaprosił mnie do udziału w swoim benefisie, który organizował Westdeutscher Rundfunk w Kolonii.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Na Śląsku robi mi się ciepło wokół serca

Spotkanie z Szekspirem i śpiewanie sonetów zaczęło się od tego, że reżyser Henryk Barański poprosił go o skomponowanie muzyki do dwóch sonetów.

– Jego spektakl nigdy nie powstał, a mi zostały w domu dwa maszynopisy. Zająłem się nimi z poczucia niemocy. Słuchacze czekali, a ja nie miałem od siebie nic do powiedzenia. Zachwyciła mnie melodia sonetu 75 w przekładzie Macieja Słomczyńskiego – „Jesteś dla myśli jak dla życia jadło”. Kiedy ktoś napisał „Ręce precz od Szekspira”, Słomczyński replikował w telewizji: „Ręce precz od Soyki. Właśnie sprzedałem 30 tysięcy egzemplarzy wznowionego tomiku!”. Poprowadził mnie za rękę poeta. To treść jego wiersza okazała się współkompozytorem melodii. Jeszcze mocniej poczułem to, pracując nad „Tryptykiem” Jana Pawła II. Kiedy się wczytałem w słowa, muzyka sama się komponowała, podążając za frazą. Tak doszedłem do punktu, w którym mógłbym się określić sługą poetów.

Soyka i śląskie początki

Od początku był niezwykle uzdolniony. Dostał się od razu na drugi rok Akademii Muzycznej w Katowicach i skończył ją w trzy lata.

– Na dyplomie technicznym grałem „Kaprys” Paganiniego, etiudy Kreutzera i sonatę Telemanna. Nagle zdekoncentrowałem się, nie wiedziałem, co grać dalej, a decydowały ułamki sekund. No to zacząłem improwizować i zagrałem chyba 16 taktów, całkiem bezczelnie. Wtedy złapałem ciąg dalszy oryginału i dojechałem do finału. Obawiałem się, że będzie słabo, tymczasem ciało pedagogiczne biło brawo. Już na studiach mój świętej pamięci ukochany profesor Tadeusz Borkowski, niezwykle mądry człowiek, powiedział do mnie: „Wiesz, Stachu, Davidem Ojstrachem to ty nie będziesz. Ale masz talent improwizatorski”.

Reklama
Reklama

„Tolerancja” to jest moja, mocno uproszczona wersja tego, czego Chrystus uczył o miłości – mówił mi w wywiadzie. - Są wiara, nadzieja i miłość. Z nich zaś największa jest miłość. Trudna formuła, bo przecież trzeba „siebie samego dać”.

Stanisław Soyka

Jego pierwszym muzycznym mistrzem był Józef Janko, tata mamy.

– W niedzielę wyjmował z szafy elegancki garnitur z kamizelką, najbardziej wykrochmaloną koszulę i przepadał na całe przedpołudnie w kościele. Był bowiem organistą samoukiem, grał do mszy, a ja siedziałem obok. Zawsze korciły mnie jego organy. A że jak było się u dziadków, to się często śpiewało, mój głos zaczął się przedzierać przez inne. Dziadek mówił do mamy: „Dzioucha, ucz tego synka!”. Poszedłem do muzycznego przedszkola, a potem do regularnej klasy skrzypiec, gdzie okazało się, że muszę ćwiczyć i nie mogę wyjść na podwórko. Moje męki związane były z systematyczną nauką muzyki, natomiast kiedy tata zaprowadził mnie do katedry Świętych Piotra i Pawła w Gliwicach, na zaproszenie jej organisty i chórmistrza, zaczęła się dla mnie niebywała przygoda.

W chórze prowadzonym przez pana Wacława Różaka czuł ogromną radość.

– Śpiewaliśmy muzykę europejską, poczynając od Wacława z Szamotuł, Gomółki, poprzez włoski renesans, barok, Haendla, Bacha, Mozarta, Verdiego, aż po Moniuszkę. Już jako ośmiolatek czytałem nuty. Zacząłem w sopranach, potem byłem w altach, a kończyłem w tenorach – wspominał.

„Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać/ Życie nie po to, by bezczynnie stać/ I aby żyć, siebie samego trzeba dać” – śpiewał w swoim wielkim przeboju „Tolerancja”. To było jego credo.

Stanisław Soyka i „Tolerancja”

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Muzyka popularna
Nie żyje Stanisław Soyka
Muzyka popularna
Powstaje film biograficzny o Sinéad O'Connor. Co z nagraną płytą?
Muzyka popularna
Taylor Swift po porażce z Donaldem Trumpem wraca z nową płytą
Muzyka popularna
Kendrick Lamar i SZA na PGE Narodowym
Muzyka popularna
maks.tachasiuk nową gwiazdą Radaru Polska w Spotify
Reklama
Reklama