Zostać pierwszą w historii redaktor naczelną „Le Monde" to było spełnienie marzeń z dzieciństwa?
Sylvie Kauffmann: Ależ skąd. Kiedy skończyłam studia prawa i nauk politycznych, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Poszłam po radę do jednego z profesorów. A on do mnie: „Niech pani jak najszybciej wyjdzie za mąż!". Byłam oburzona. Ale te 30 kilka lat temu mieliśmy we Francji takie społeczeństwo: zdominowane przez mężczyzn. Postanowiłam na rok wyjechać do Hiszpanii, rozejrzeć się. To przesądziło o moim życiu.
Dlaczego?
Był 1977 r. Franco (Francisco Franco Bahamonde, hiszpański dyktator wojskowy – przyp. red.) właśnie zmarł, ale instytucje, które stworzył, jeszcze działały. Mieszkałam w Bilbao, Kraju Basków. Ludzie manifestowali, chcieli wolności, uznania praw narodu baskijskiego. Guardia Civil strzelała do nich z ostrej amunicji. Rodziła się wolna prasa, powstawał „El Pais", dziesiątki innych gazet. Byłam tym zafascynowana. I zrozumiałam, że moim powołaniem jest opisywać i tłumaczyć ludziom świat.
W ówczesnej Francji taki pomysł na życie dla kobiety był czymś dziwnym?