W tej sytuacji pojawienie się niemałej liczby książek więcej niż przyzwoitych musi cieszyć, niezależnie od tego, że jest to radość objawiona grymasem udającym uśmiech. Bo o książce – aż się boję użyć tych słów – wybitnej mogliśmy w roku 2008 jedynie marzyć.
"Kinderszenen" Jarosława Marka Rymkiewicza – w przeciwieństwie do "Wieszania" – wydało mi się rzeczą nazbyt wykoncypowaną. Autor zaprogramował pewną prowokację i ta mu się udała.
Miłą niespodziankę sprawiła Inga Iwasiów powieścią "Bambino" odkrywającą dla literatury polskiej Szczecin ze wszystkimi swoimi zagadkami i tajemnicami. Więcej niż życzliwie warto przyjąć "Brzytwę", drugi tom opowiadań Wojciecha Chmielewskiego, śmiało podążającego tropami Marka Nowakowskiego i Kazimierza Orłosia. A skoro o Orłosiu mowa, to odnotuję tylko kolejną jego książkę – "Letnika z Mierzei".
Z prozaików młodego pokolenia swoją pozycję ugruntował "Gestami" Ignacy Karpowicz, a z literackiego mainstreamu wyróżnił się – powieścią "Marsz Polonia" – Jerzy Pilch. Ta próba zatargania polskimi sumieniami zakończyła się co prawda klęską, ale – po pierwsze – była to katastrofa z rozmachem, a po drugie – nikt pisarzowi nie zarzuci, że nie próbował. Zmierzył siły na zamiary i... wyszło, co wyszło.
Podobnie nazbyt rozbudowane ambicje miała "Żywina" Rafała Ziemkiewicza. Zwolennicy powieści podkreślają, że autor zagospodarował na potrzeby literatury współczesnej polską prowincję. To prawda, jednak dodam, że nie on pierwszy. Z kolei prawdę o naszej rzeczywistości, rozdartej między III i IV Rzeczpospolitą, przedstawić zapragnął Bronisław Wildstein w "Dolinie nicości". Powstała istotnie wielka powieść publicystyczna, i tylko publicystyczna.