Czy naprawdę definitywnie pożegnał się pan z komisarzem Eberhardem Mockiem?
Marek Krajewski:
Tak. I coraz mniej mam o niego pytań. Ludzie przyzwyczaili się do nowego bohatera, komisarza Edwarda Popielskiego, który pojawia się już w trzeciej książce. Polubili go.
Mock działał w międzywojennym Wrocławiu, czyli Breslau, Popielski – we Lwowie. Łatwiej się panu tworzy tę drugą miejską topografię?
To o wiele prostsze niż odtwarzanie realiów historycznego Wrocławia. Lwów podczas wojny nie został zniszczony. Budynki stoją, można je opisać, zajrzeć w bramy i zaułki, przejść się po ulicach. Oczywiście miejsca, które występują w kryminale, ubarwiając go – knajpy, domy publiczne i inne gniazda występku – siłą rzeczy już nie istnieją, ale odkrywałem je dzięki życzliwości ukraińskich historyków i przewodników.