Tak zawiązuje się znajomość, którą przypomina teraz publikacja korespondencji między tymi artystami.
To niewielka objętościowo książeczka, na 146 stronach znalazła się i wymiana listów, i bogate przypisy, i indeks, i nota wydawcy, i wreszcie niemały aneks z tekstami obu autorów. Ale to książka jakże gęsta, obfita, niełatwa w lekturze.
Iwaszkiewicz jest znacznie hojniejszy, pisze częściej, obficiej, dywaguje też szerzej niż reżyser, ale z drugiej strony – bardziej jest skoncentrowany na sobie, Wajda – mimo nieprzychylnych opinii (ale może one dopiero później się pojawiły?) – potrafi wyjść poza zawodowe obowiązki, mówi o własnych reakcjach, nie obawia się ujawnienia opinii żony czy współpracowników.
To w jakiś sposób zrozumiałe. Wajda zaczyna wędrówkę na szczyty kariery, Iwaszkiewicz powoli ją kończy. Nie całkiem to prawda, pisarz wciąż jest znany, ceniony i zdolny stworzyć coś znaczącego (np. wiersz „Urania" czy szkic „Aleja Przyjaciół"), ale ten stary kokiet domaga się potwierdzeń swego talentu. I dostaje je, co oczywiste i uzasadnione („To takie optymistyczne, że można chwycić czas za gardło i zapanować nad tym chaosem, który nas otacza", chwali Wajda świeżo napisane przez Iwaszkiewicza wspomnienia o Krakowie).
Trwająca do końca 1979 roku korespondencja dotyczy tylko po części relacji twórczej. Na umownych szerokich marginesach znajdziemy wiele komentarzy dotyczących twórczości, rodzinnych powikłań, podróży, historycznych odniesień, wspominków, polityki, użalań i skarg. Poeta był człowiekiem mimo wszystko otwartym, zawsze spragnionym ciekawej rozmowy, a reżyser potrafił taką z nim prowadzić.