Okrągłe rocznice historycznych wydarzeń zwykle uaktywniają wydawców książek. Tego lata np. półki uginają się pod ciężarem monografii traktujących o I wojnie światowej. Można się więc było domyślić, że w dziesięciolecie otwarcia Muzeum Powstania i jednocześnie w 70. rocznicę godziny W ktoś wpadnie na pomysł opowiedzenia historii placówki i przedstawienia ekipy muzealników. Ale tego, że aż troje autorów przekona do swojego pomysłu trzech wydawców, chyba nikt się nie spodziewał.

Dla obu tercetów sytuacja ta musi być zresztą trochę kłopotliwa, tym bardziej że nie mamy do czynienia z trzema radykalnie odmiennymi spojrzeniami wydobywającymi jakąś ukrytą prawdę. To raczej zwielokrotnione odbicie wydarzeń sprzed dekady, gdzie wiele detali i anegdot – o skuwaniu PRL-owskiego „baranka" ze ścian dawnej elektrowni tramwajowej, wydobywaniu zapomnianych pocisków przez operatora koparki, zapamiętanej przez wszystkich nieobecności Aleksandra Kwaśniewskiego na uroczystościach otwarcia Muzeum czy pierwszym uderzeniu dzwonu Monter, które nie przebiło się przez gwar – powraca po trzykroć. Trzy tytuły różni konstrukcja, styl, oddech.

Piotr Legutko, doświadczony publicysta, dziennikarz i medioznawca, w „Jedynym takim muzeum" najszerzej zakreślił ramy swojej opowieści, będącej czymś w rodzaju reportażu historycznego. Jego opowieść o dziejach idei Muzeum zaczyna się tuż po zakończeniu II wojny światowej, a głos na łamach książki zabiera kilkadziesiąt osób: cała praktycznie ekipa muzealników, ale i liczni zjadliwi krytycy „zmilitaryzowanego patriotyzmu".

Wywiad rzeka Macieja Mazura z Janem Ołdakowskim („Muzeum. Miejsce, które zwróciło Warszawie duszę"), dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego, jest pewnie najbardziej soczysty, najwięcej w nim smacznych anegdot. Jako jedyny też – to duża zasługa – spisany został po trosze „na kontrze", niejednoznacznie, chwilami lekko zaczepnie. Ołdakowski dobrze zresztą broni racji Muzeum, nie dając go upupić ani wyśmiać, rozbrajając oszczerstwa i półprawdy. Taki zbiór ćwiczeń erystycznych przyda się nam na wypadek spotkania z kimś z licznego grona warszawskich „negacjonistów": od publicystów „Polityki" po szansonistkę-skandalistkę Marię Peszek. W pracy Agnieszki Sopińskiej Jaremczak („Operacja Muzeum") najwięcej jest chyba kronikarskich detali, zdjęć, ale i ideowej publicystki. Czasem dzieje się to ze szkodą dla sprawy.

Trzy opowieści o stworzeniu w ciągu kilkunastu miesięcy najnowocześniejszego polskiego muzeum to przede wszystkim opowieść o zakończonej triumfem grze zespołowej. To success story, której w Polsce tak cholernie nam brakuje. Znamienne: w II RP, odpowiadając na podobną potrzebę, Melchior Wańkowicz napisał rozchwytywaną „Sztafetę" o odrodzeniu polskiego przemysłu i narodzinach Centralnego Okręgu Przemysłowego. Dziś, zamiast opowieści o odrodzeniu przemysłu, w księgarniach znaleźć można album „Stocznia": fotogramy pokazujące gdańską kolebkę wolności rozwłóczoną przez złomiarzy i upstrzoną paintballowymi kleksami. Łatwiej byłoby pewnie o biografie współczesnych polskich biznesmenów – cóż, kiedy ich potencjalni bohaterowie zwykli wykupywać je w rękopisie lub blokować ich powstanie w inny sposób, niechętni widać skrótom w rodzaju „TW" czy „SB", opisowi warunków, w jakich rodziły się w latach 80. „firmy polonijne". Wbrew ludziom wołającym wielkim głosem o ciepłą wodę i modernizację na ćwierćwiecze III RP najlepszą opowieścią o sukcesie okazuje się opowieść o muzeum arcypolskiej pamięci.

Stworzenie muzeum – to już banał – było oddaniem sprawiedliwości żołnierzom i ofiarom Powstania Warszawskiego: przez pierwszą dekadę PRL niszczonym, przez kolejnych kilkadziesiąt lat – przemilczanym, przez pierwsze 15-lecie III RP – lekceważonym. Okazało się też jednak – i na tym polega jego znaczenie, jak powiedziałby muzealnik Dariusz Gawin, „metapolityczne" – najważniejszym i jak dotąd zwycięskim głosem w debacie nie tyle nawet nad „szansami i sensem powstania", ile potrzebą zachowania go w pamięci nie w trybie „zeschłej pamiątki" czy arsenału dla rekonstruktorów, lecz wzorca postawy. Zwykle to skrajna lewica święci triumfy, wprowadzając w życie kontrkulturowe hasło „Dopadniemy was przez wasze dzieci". W przypadku Muzeum Powstania Warszawskiego jednak warszawskich negacjonistów udało się pokonać ich własną bronią.

– współpraca Małgorzata Urbańska