Trudno uwierzyć, że Paweł Wieczorkiewicz nie żyje już od trzech lat. Profesor był jednym z najwybitniejszych polskich historyków, człowiekiem o olbrzymiej erudycji i wiedzy. Wyróżniał go też niebywały wręcz nonkonformizm. Wieczorkiewicz szedł pod prąd. Swoje poglądy głosił, nie oglądając się ani na lewicowe salony, ani na propagandzistów piszących historię na poziomie patriotycznych czytanek.
Nienawidził komunistów, pomysł, że „stalinizm" był wypaczeniem w gruncie rzeczy dobrego systemu, uważał za aberrację. Głośno mówił o tym, że nie pogodził się z utratą Wilna i Lwowa. Uważał, że Polska w 1939 roku powinna pójść razem z Niemcami na Związek Sowiecki. Walczył z bezkrytycznym gloryfikowaniem AK, Władysława Sikorskiego uważał za francuskiego agenta, którego należałoby rozstrzelać.
Być może właśnie dlatego był tak uwielbiany przez swoich studentów – piszący te słowa był jednym z nich – i czytelników. Gdy pojawiał się w mediach, wiadomo było, że powie coś ciekawego i niebanalnego. Po śmierci profesora Wieczorkiewicza powstała olbrzymia luka. W pewnym stopniu wypełniają ją pozostawione przez niego książki. Jedną z nich jest „Sprawa Tuchaczewskiego", która została właśnie wznowiona przez Bel-lonę.
Profesor nie byłby sobą, gdyby nie rzucił wyzwania obowiązującej wersji wydarzeń. Na śmierć marszałka Armii Czerwonej w 1937 roku do dziś większość historyków spogląda bowiem przez okulary propagandzistów z epoki Chruszczowa. Sowieci zrehabilitowali wówczas Michaiła Tuchaczewskiego, który odtąd opisywany był jako nieskazitelny bohater, wybitny strateg, dobry człowiek, a przede wszystkim ideowy komunista. Właśnie dlatego paskudny Stalin, który jak wiadomo sprzeniewierzył się ideom marksizmu-leninizmu i stał się faszystowskim satrapą, tak bardzo go znienawidził. Dlatego kazał go aresztować i zgładzić.