To właśnie biografia Kosińskiego sprawia, że pisarz wciąż budzi żywe zainteresowanie. Autor „Wystarczy być"– ni to Żyd, ni to Polak, ni to ryba, ni to ptak, jak zauważył biograf Kosińskiego James P. Sloan – wyraźnie wyprzedził swój czas. Na przełomie lat 60. i 70. był amerykańskim odpowiednikiem Michela Houellebecqa, pisarzem, który równie wiele uwagi co literaturze poświęcał autokreacji. Fantazje, wymysły czy po prostu krętactwa Kosińskiego stały się nieodłączną częścią jego wizerunku. Po latach można chyba nawet zaryzykować stwierdzenie, że jego umiejętności ogniskowania na sobie uwagi i zmysł piarowski wykraczały daleko poza talenty literackie.
Dzięki umiejętności żonglowania faktami i sztuce perswazji udało mu się na przykład przekonać Elie Wiesela, że w „Malowanym ptaku" opisał własne przeżycia wojenne. W efekcie laureat Pokojowej Nagrody Nobla uznał powieść za świadectwo Holokaustu i zamiast krytycznej recenzji opublikował na jej temat entuzjastyczną opinię, co stało się kamieniem węgielnym błyskawicznej kariery Kosińskiego. Po oszałamiającym sukcesie swego debiutu stał się ulubieńcem amerykańskich salonów, nie tylko zresztą literackich. Był gwiazdą pierwszej wielkości, celebrytą w dzisiejszym znaczeniu tego słowa – pojawiał się w telewizyjnych talk-show i na okładkach gazet, a do tego poślubił starszą o 20 lat multimilionerkę Mary Weir. Został też prezesem amerykańskiego PEN Clubu – nie lada wyczyn dla kogoś, kto przyjeżdżając do USA, nie znał podobno słowa po angielsku. Znajomość z Henrym Kissingerem czy Zbigniewem Brzezińskim nie przeszkadzała mu jednak w tym, by regularnie chadzać do klubów sadomaso i wymyślać kolejne fikcyjne autobiografie.
Przeszłość poszukiwana
Postać Kosińskiego ożywa obecnie głównie za sprawą innych pisarzy, na kartach poświęconych mu książek. Każdy twórca, który usiłuje zmierzyć się z historią jego gwałtownego wzlotu i upadku, przede wszystkim zmuszony jest ustosunkować się nie tyle do faktów, ile do zbioru mistyfikacji, półprawd i zmyśleń, którymi pisarz obudował swoje życie. Efekty bywają różne: w biografii „Czarny ptasior" Joanna Siedlecka zaprezentowała Kosińskiego jako manipulatora, cynika i mitomana, James P. Sloan zaś, autor potężnej monografii poświęconej życiu i twórczości autora „Wystarczy być", zrobił z niego zagubionego mężczyznę, który usiłuje odnaleźć własną tożsamość i miejsce w świecie.
Ukazujący się właśnie „Jerzy Kosiński" Jerome'a Charyna, amerykańskiego twórcy mieszkającego w Paryżu, mającego na koncie między innymi beletryzowaną biografię Emily Dickinson, to kolejna powieściowa próba opisania fenomenu pisarza. Trudno nie porównywać jej z wydaną w 2010 roku książką Janusza Głowackiego „Good night, Dżerzi", tym bardziej że obie pozycje mają podobne zalety i wady. Zarówno Głowacki, jak i Charyn nie tyle bowiem zdzierają maski, za którymi krył się Jerzy Kosiński, ile umacniają jego czarną legendę, obudowując ją w szczegóły, mnożąc półprawdy, powtarzając domniemania, łącząc fakty z wymysłami.
Głowacki zrobił z Kosińskiego bohatera mającego powstać scenariusza, a jego książka to postmodernistyczny kolaż gatunków, który składa się tyleż na historię poświęconą autorowi „Kroków", ile na zakamuflowaną opowieść autora o samym sobie. Charyn gra z czytelnikiem w inny sposób, lecz jego Jerzy Kosiński niewiele odbiega od postaci wykreowanej przez polskiego pisarza w „Good night, Dżerzi". Podobnie jak u Głowackiego bohater okazuje się kameleonem: patologicznym łgarzem snującym szalone historie, budującym swoją legendę i fabrykującym kolejne tożsamości. „Wciąż jestem agentem tajnych służb. Kłamię, nawet kiedy mówię prawdę. I zacieram swoje ślady, dorzucając dodatkowy ślad" – mówi Kosiński w powieści Amerykanina.