Sześć tomów „Pism zebranych" Jacka Woźniakowskiego to 2677 stron. Same indeksy osób w każdym z tych tomów liczą łącznie 69 stron. Wiele z tych tekstów – jak niezmiernie zajmującą rozprawę o różnych wyobrażeniach przyrody w dziejach nowożytnej kultury europejskiej „Góry niewzruszone" z roku 1974 i sporo tekstów z dawnego „Tygodnika Powszechnego" i „Znaku" – czytałem już kiedyś; z radością do nich wracam.
Urodzony w roku 1920, po maturze zdążył ukończyć Szkołę Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. W chwili wybuchu wojny odbywał praktykę w pułku. Zapiski z kampanii wrześniowej zajmują kilkadziesiąt stron tomu szóstego. Na wojnie odniósł ranę oraz został ugryziony w rękę przez konia. Okupację spędził w majątku krewnych, uczestnicząc w konspiracji AK-owskiej i oddając się lekturom. Po wojnie zamieszkał w Krakowie, część czasu spędzając w ocalałej rodzinnej willi Pod Jedlami w Kozińcu koło Zakopanego, zaprojektowanej przez Stanisława Witkiewicza ojca, o którym napisał pracę magisterską u Stanisława Pigonia na UJ.
Od 1945 roku publikował felietony w „Tygodniku Powszechnym". W roku 1948 wszedł do zespołu pisma, zostając sekretarzem redakcji. W Krakowie i Zakopanem przyjaźnił się z malarzami Tadeuszem Brzozowskim i Jerzym Nowosielskim, odwiedzając ich pracownie.
Po zamknięciu w roku 1953 „Tygodnika" za odmowę ogłoszenia lamentu po śmierci Stalina zaczął prowadzić zajęcia z historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dojeżdżał tam w trudnych warunkach, z Krakowa przez Radom. Cieszyło go „wyraźne zainteresowanie studentów sztuką współczesną. Na uniwersytetach państwowych bardzo trudno było zajmować się nią – socrealizm już wtedy rozwinął swoje brudne skrzydła".
Już w roku 1948 Woźniakowski z niepokojem przytacza opinię, że „przedstawiciele drugiego pokolenia impresjonistów zostają z łatwością przyjęci przez społeczeństwo rozwijającego się kapitalizmu, a ich wykwintne i barwne obrazy zdobią salony mieszczańskie. Obrazy ich, zamiast rzeczywistości ludu francuskiego, wyrażają rzeczywistość mieszczańską narastającego kapitalizmu, dają pogodny, zafałszowany obraz świata, w którym nie ma walk klasowych". Paradoks polega na tym, że słowa te zechciał napisać Władysław Strzemiński, którego dwa lata później usunięto z katedry w Łodzi za nierespektowanie zasad realizmu socjalistycznego. Z rozbawieniem traktował też Woźniakowski gimnastykę umysłową innych autorów, w tym dobrze wykształconego i niepozbawionego dobrego gustu profesora Juliusza Starzyńskiego, który postanowił zostać naczelnym badaczem marksistowskim.