Blaszane echo sławy Guntera Grassa

Pierwsza polska biografia Guentera Grassa dowodzi, że pisarz wychowujący się na pograniczu dwóch kultur źle wybrał miejsce zamieszkania. Gdyby został w naszym kraju, zbierałby wyłącznie hołdy. W Niemczech od pół wieku jest celem nieustannych ataków.

Publikacja: 12.09.2014 01:48

Hassliebe: to nieprzetłumaczalne na polski słowo najlepiej oddaje stosunek Niemców do swojego najwybitniejszego pisarza. Grass naprawdę wywołuje w swoich rodakach „miłościonienawiść". Koronnym dowodem niech będzie okładka, na której „papież niemieckiej krytyki literackiej" Marcel Reich-Ranicki drze książkę „Rozległe pole". Zdjęcie bynajmniej nie ukazało się w bulwarowym „Bildzie", tylko w szanowanym „Der Spiegel", bodaj najważniejszym niemieckim piśmie opinii. I wcale nie chodziło o to, że Grass obraził znanego recenzenta czy kogokolwiek innego. Po prostu Reichowi-Ranickiemu nie spodobała się powieść i w związku z tym nie miał skrupułów, by podrzeć ją na okładce „Spiegla" (zdjęcie było co prawda fotomontażem, ale krytyk nie miał nic przeciwko temu).

A reakcje na Nobla? Otóż proszę sobie wyobrazić, że rodacy wcale nie padli przed pisarzem na kolana, jak przy takich okazjach dzieje się w Polsce. „Die Welt" nazwał na przykład decyzję szwedzkich akademików „epokową pomyłką". Ceniony krytyk Hellmuth Karasek stwierdził, że jest Grass autorem jednej książki, opinie zaś, że od „Blaszanego bębenka" pisze coraz gorzej, były wcale częste. Za to z Polski przyjmował twórca trylogii gdańskiej (poza „Bębenkiem" tworzą ją „Kot i mysz" oraz „Psie lata") wyłącznie hołdy. Zresztą jednym z nich jest wydana właśnie „Guenter Grass. Biografia" Norberta Honszy. Profesor wrocławskiej germanistyki nie ukrywa, że jest wielbicielem twórczości swojego bohatera i że łączą ich więzy przyjaźni. Ma to jednak tę wadę, że wszystkie, nawet najbardziej uzasadnione wątpliwości, tłumaczy na korzyść oskarżonego. Co najbardziej kuriozalnie wypada we wstępie poświęconym służbie Grassa w oddziałach Waffen SS.

Mundurek pacyfisty

Bomba wybuchła tuż przed wydaniem autobiografii gdańskiego pisarza „Przy obieraniu cebuli". Po ponad 60 latach Grass przyznał się w niej, że zgłosił się na wojnę na ochotnika i że służył wtedy w oddziałach Waffen SS, uznawanych za zbrodnicze i odpowiedzialnych m.in. za masowe mordy na Żydach oraz ludności cywilnej w czasie powstania warszawskiego. Te ostatnie wydarzenia miały miejsce właśnie wtedy, gdy Grass zaciągnął się do wojska.

Sam pisarz tłumaczy się z tego epizodu w miarę logicznie, twierdząc, że nie miał wtedy pojęcia, czym naprawdę zajmują się oddziały Waffen SS i że do wstąpienia do nich zachęciło go, iż żołnierzy tych formacji otaczała legenda wyjątkowego męstwa. Twierdzi, że jako nastolatek (miał wtedy 17 lat) tylko się szkolił i że nie oddał ani jednego strzału. Z dokumentów nie wynika też, aby miał coś na sumieniu, choć należy zastrzec od razu, że w papierach z czasów wojny zazwyczaj są poważne luki.

Jednak nawet przyjmując najbardziej korzystną dla Grassa interpretację tych wydarzeń, trudno przejść nad tą sprawą do porządku dziennego, tak jak to robi Norbert Honsza. Problem nie polega na tym, że pisarz służył w wojsku, podziwiał Hitlera i wierzył w nazizm, bo to samo robiły miliony jego rodaków. Chodzi jednak o to, że autor „Blaszanego bębenka" uważany za autorytet i chętnie przyjmujący tę rolę wiele razy wzywał Niemców do rozliczenia z przeszłością, tymczasem sam posługiwał się taktyką drobnych kłamstw i przemilczeń. Dlaczego? Zdaje się, że najbliższy prawdy jest wspomniany wcześniej krytyk Hellmuth Karasek. Grass bał się, że to mu zamknie drogę do Nobla. A był przekonany, że kiedyś dostanie najważniejszą nagrodę w świecie literatury. Zresztą nawet tak przychylny mu biograf pisze, między wierszami, że jest człowiekiem próżnym i że ciężko przeżył fakt wyróżnienia przez Akademię Szwedzką Heinricha Boella w roku 1972. Już wtedy uważał się za najwybitniejszego niemieckiego pisarza. Zresztą co do tego akurat miał rację.

Wracając do autobiografii i ujawnienia przez pisarza służby w Waffen SS: również w Polsce ów fakt wywołał burzę. Wbrew temu, co pisze Honsza, nie tylko Jacek Kurski, w owym czasie poseł PiS, zażądał od Grassa, by zrzekł się honorowego obywatelstwa Gdańska. W podobnym duchu wypowiadał się też Lech Wałęsa, który jednak swoim zwyczajem szybko zmienił zdanie. W pierwszym rozdziale biografii widzimy zdjęcie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza prezentującego wyniki sondażu przeprowadzonego wśród mieszkańców grodu nad Motławą, spośród których ponad 70 procent było za tym, by pisarz pozostał honorowym obywatelem rodzinnego miasta. Zapewne uznali, że zasługi Grassa są znacznie większe niż jego wojenne przewiny, z czym, mimo wszystko, można się zgodzić. To autor „Blaszanego bębenka" wykreował literacki mit Gdańska i pomógł jego współczesnym mieszkańcom odkryć przeszłość miasta oraz oswoić się z nią. Gdyby nie jego arcydzieło, byliby dziś w zupełnie innym miejscu.

Nie wiadomo nawet, czy bez trylogii gdańskiej powstałyby takie dzieła jak „Weiser Dawidek" Pawła Huellego czy „Hannemann" Stefana Chwina. Ważne nie tylko dla naszej literatury współczesnej, ale również fundamentalne dla tożsamości gdańszczan. Zapewne również dlatego z Polski w roku 2006 popłynęły niemal bezwarunkowe głosy poparcia dla Grassa, któremu w naszym kraju szybko wybaczono niechlubny epizod i ukrywanie prawdy. W Niemczech było jednak znacznie gorzej.

Czytając książkę Norberta Honszy, nietrudno jest to zrozumieć. Mimo że autor biografii jest czasem wobec swojego bohatera bezkrytyczny, to przynosi ona wiele ciekawych informacji, do tej pory znanych jedynie specjalistom od Grassa. Przede wszystkim dotyczą one działalności publicznej pisarza i recepcji jego dzieł w Niemczech. Bo gdański okres jego życia jest u nas dość dobrze znany i po wielekroć opisywany, a Honsza nie ma tyle dystansu do swego bohatera, by podjąć się próby demistyfikacji. Chodzi o to, że Grass jak każdy wielki pisarz stworzył na tyle sugestywną wizję, że przekonał swoich czytelników, iż życie w przedwojennym Wolnym Mieście naprawdę wyglądało tak jak w jego książkach. Tymczasem nie jest to prawda, czego dowodzą publikacje krytyczne wobec trylogii gdańskiej, zarzucające autorowi upiększanie przeszłości.

Besserwisser z Pomorza

Trudno powiedzieć, że Polacy, Niemcy i Kaszubi żyli harmonijnie, skoro inteligencję z Pomorza zlikwidowano w Piaśnicy, a dziesiątki tysięcy młodych ludzi wbrew ich woli wcielono do Wehrmachtu. Nie możemy mieć pretensji do twórcy, że idealizuje swoją młodość, ale biograf nie powinien wierzyć we wszystko, co przeczyta w książkach swego bohatera. Gdyby np. Honsza bardziej serio potraktował wojskowy epizod w życiorysie Grassa, mógłby dojść do zaskakujących wniosków dotyczących samej twórczości pisarza. Takiego choćby, że garb, który rośnie bohaterowi „Blaszanego bębenka", po wojnie w jakimś sensie stał się losem samego autora, który wiele dziesięcioleci ukrywał swoją przeszłość. Albo że sprzeciwu Oskara Matzeratha wobec nazizmu nie powinno się utożsamiać z postawą Guentera Grassa (co jest niemal normą), jako że twórca został przez tę zbrodniczą ideologię uwiedziony. Tak czy owak, mamy tu bardzo duże pole do reinterpretacji, ale do tego potrzeba jednak krytycyzmu.

Ciekawe, że biograf znajduje go jednak w sobie, pisząc o działalności publicznej Grassa. Jako że Honsza jest literaturoznawcą, znajdujemy w jego książce, poza informacjami biograficznymi, również zestaw interpretacji wszystkich dzieł i bardzo szczegółowe omówienie ich niemieckiej recepcji. A jest to niesłychanie ciekawe. Otóż mało kto zdaje sobie sprawę, jak źle w ojczyźnie pisano o dziełach Grassa. Nawet „Blaszany bębenek", z biegiem lat uznany za arcydzieło, był przyjmowany bez entuzjazmu, choć sukces książki (4 miliony sprzedanych egzemplarzy i fantastyczne recenzje za granicą) oraz filmu (nagrodzonego Oscarem) przekonał najbardziej nieprzekonanych. Ale z kolejnymi książkami Grassa krytycy poczynali sobie nad wyraz bezceremonialnie, a (często zupełnie niezasłużone) napaści i epitety były na porządku dziennym.

Z książki Honszy dowiemy się dlaczego. Otóż, jeśli miałbym jednym słowem opisać, jak zachowuje się Grass w życiu publicznym, musiałbym napisać, że jest nieznośny. Wypowiada się w każdej sprawie, krytykuje na prawo i lewo, uważa się za powołanego do pouczania polityków i współobywateli. Nie obserwując na bieżąco sytuacji w Niemczech, polscy wielbiciele Grassa nie zdają sobie sprawy, ile negatywnych emocji wywołuje swoją pychą i besserwisserstwem. Nie mamy też pojęcia, jak bardzo zaangażowany był i jest w bieżącą politykę. Otóż, proszę sobie wyobrazić, że zdarzały się w latach 60. i 70. kampanie wyborcze SPD, podczas których pisarz okazywał się prawdziwą Wunderwaffe. Uczestniczył w tysiącach wieców i porywał za sobą tłumy, jako że mówcą jest świetnym. Willy Brandt wiele mu zawdzięcza, byli zresztą bardzo bliskimi przyjaciółmi, o czym świadczy choćby ich wydana niedawno korespondencja. Grass towarzyszył mu też w czasie historycznej wizyty, podczas której niemiecki kanclerz padł na kolana pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego.

Wszystko to świadczy, jak wysoką pozycję zajmuje autor „Blaszanego bębenka" w życiu publicznym Niemiec. Można go kochać, nienawidzić, ale nie sposób go ignorować. Ciekawe, że mimo zaawansowanego wieku (87 lat) wciąż prowokuje. Ostatnio zrobił to raptem dwa lata temu, publikując wiersz wymierzony w Izrael oraz we własny rząd wspierający państwo żydowskie bronią używaną później przeciwko Palestyńczykom. Wiersz był słaby, ale reakcje mocne. Włącznie z tym, że Grass jest dziś w Jerozolimie persona non grata. Ale pamiętając o jego rozlicznych wadach jako człowieka (należy do nich zresztą również chorobliwe skąpstwo), na koniec trzeba napisać jedno. To, co mówi i myśli, nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby nie był wielkim pisarzem, największym dziś w obszarze języka niemieckiego i zapewne jednym z najwybitniejszych na świecie.

Hassliebe: to nieprzetłumaczalne na polski słowo najlepiej oddaje stosunek Niemców do swojego najwybitniejszego pisarza. Grass naprawdę wywołuje w swoich rodakach „miłościonienawiść". Koronnym dowodem niech będzie okładka, na której „papież niemieckiej krytyki literackiej" Marcel Reich-Ranicki drze książkę „Rozległe pole". Zdjęcie bynajmniej nie ukazało się w bulwarowym „Bildzie", tylko w szanowanym „Der Spiegel", bodaj najważniejszym niemieckim piśmie opinii. I wcale nie chodziło o to, że Grass obraził znanego recenzenta czy kogokolwiek innego. Po prostu Reichowi-Ranickiemu nie spodobała się powieść i w związku z tym nie miał skrupułów, by podrzeć ją na okładce „Spiegla" (zdjęcie było co prawda fotomontażem, ale krytyk nie miał nic przeciwko temu).

A reakcje na Nobla? Otóż proszę sobie wyobrazić, że rodacy wcale nie padli przed pisarzem na kolana, jak przy takich okazjach dzieje się w Polsce. „Die Welt" nazwał na przykład decyzję szwedzkich akademików „epokową pomyłką". Ceniony krytyk Hellmuth Karasek stwierdził, że jest Grass autorem jednej książki, opinie zaś, że od „Blaszanego bębenka" pisze coraz gorzej, były wcale częste. Za to z Polski przyjmował twórca trylogii gdańskiej (poza „Bębenkiem" tworzą ją „Kot i mysz" oraz „Psie lata") wyłącznie hołdy. Zresztą jednym z nich jest wydana właśnie „Guenter Grass. Biografia" Norberta Honszy. Profesor wrocławskiej germanistyki nie ukrywa, że jest wielbicielem twórczości swojego bohatera i że łączą ich więzy przyjaźni. Ma to jednak tę wadę, że wszystkie, nawet najbardziej uzasadnione wątpliwości, tłumaczy na korzyść oskarżonego. Co najbardziej kuriozalnie wypada we wstępie poświęconym służbie Grassa w oddziałach Waffen SS.

Pozostało 82% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski