Muzykom akompaniowały trzy instrumenty dęte, podobnie jak na nowej płycie amerykańskiego gitarzysty „This Meets That”, tworząc niezwykle oryginalne, bogate brzmienie.
Jazzmani promują album trasą koncertową po Europie. Scofield przyjechał do Bielska-Białej po dziewięciu latach. – Cieszę się, że jestem tu znowu. Dziękuję Tomaszowi Stańce, że mnie zaprosił i mogę wziąć udział w tak wspaniałym festiwalu – powiedział do publiczności i dodał już po polsku: – Dziękuję.
Nie była to wcale kurtuazja. Za kulisami dokładnie przejrzał program festiwalu i nazwiska biorących w nim udział muzyków zrobiły na nim wrażenie. Przy Charlesie Lloydzie niemal wykrzyknął z uznaniem. Z pewnością niewiele jest festiwali na świecie, gdzie występ Scofielda nie jest główną atrakcją. Dla nas jest to muzyk niemal rezydujący, ponieważ w Polsce przedstawia każdy nowy projekt. Warto to docenić, bo obserwowanie rozwoju tego artysty jest zajęciem fascynującym.
Od koncertu z Medeskim, Martinem i Woodem na Warsaw Summer Jazz Days w lipcu tego roku gra gitarzysty stała się odważniejsza. Słychać to zarówno w przebojowych tematach, które grał w Bielsku, jak i freejazzowej grupowej improwizacji. Scofield, wytrawny jazzman, jest jak szachista – grając jeden akord, już myśli o kilku następnych. I nie gra ich w zwykły sposób, ale każdy modyfikuje, zanim wybrzmi do końca, by zmusić partnerów do pełnej koncentracji i wędrówki w nieodkryte obszary muzyki. A po-nieważ basista Steve Swallow i perkusista Bill Stewart są dla niego równorzędnymi partnerami, także słuchacze koncertu muszą być wyjątkowo uważni.
Koncert zaczął się łagodnie, od folkowego hitu z lat 60. „House of the Rising Sun”. Tego tematu Scofield uczył się na swojej pierwszej gitarze, ale w Bielsku zrobił z niego jazzowy standard. Ale uwaga, młodzi adepci gitary. Jeśli spróbujecie naśladować Scofielda, możecie stracić zapał do instrumentu. To już nie był ten sam melodyjny temat.