Dzięki nietuzinkowej muzycznej wrażliwości starszej z sióstr Przybysz w nasze ręce trafia album oryginalny, niepodobny do polskich wydawnictw. Jednak jest to również płyta hermetyczna, nagrana bez troski o nasze oczekiwania. Wypełniają ją piosenki, które można uznać za neosoulowe, ale niemające ze sobą wiele wspólnego. Tyle tu różności i eksperymentów, jakby wokalistka i odpowiedzialny za muzykę Envee chcieli zmieścić na płycie cały świat.

Część utworów robi wrażenie niewykończonych – zaczynają się albo urywają nagle, surowo. Nie wiadomo, czy taki był zamiar, czy tak wyszło. Natalia Przybysz ma abstrakcyjną wyobraźnię, w której rodzą się intrygujące teksty. Współpracujący z artystką producent powinien nie tylko ją rozumieć, ale też poskramiać niesforne pomysły. Tymczasem to Envee uległ wokalistce i także puścił wodze fantazji.

Album wymaga cierpliwości, ale słodki i poruszający śpiew Przybysz wszystko wynagrodzi. W „Easy & Sweet” opowiada o miłości do muzyki ze swobodą, która natychmiast się udziela i powoduje odprężenie. Podczas gdy Przybysz wędruje w chmurach, wyraźny puls trzyma utwór na ziemi.

Podobnie jest w delikatnej balladzie „Walk My Path”, gdzie głosowi wtórują smyczki. „Lion Girl” łączy niezwykłe inspiracje – pobrzmiewa tu wokalny styl Lauryn Hill, a w podkładach minimalizm najnowszego albumu Erykah Badu. Później soulowy śpiew łączy się z rytmem reggae, a „Come Sunday” to monumentalna pieśń skierowana do Boga, zarejestrowana na żywo. Mogłaby się pod nią podpisać sama Nina Simone.

Warto wsłuchać się w słowa „Lion Girl”. Jeśli przyjmiemy, że tytułową dziewczyną lwem jest sama Przybysz, wszystko się wyjaśni. Nie trzeba dzikich i pięknych istot rozumieć, wystarczy je podziwiać.