[b]Rz: Pana filmy sprawiają chwilami wrażenie paradokumentów. Nie tęskni pan czasem za kreacją? Za filmem, w którym pobawiłby się pan kinem jak zabawką?[/b]
Mike Leigh: Absolutnie mnie to nie interesuje. Lubię podpatrywać życie takie, jakim jest. Czasem tylko pozwalam sobie na odrobinę poezji.
[b]Lubi pan bohaterów swoich filmów?[/b]
Tylko raz zdarzyło się, że zaczynałem zdjęcia, nie darząc bohatera sympatią. To było przy „Nagich”. Znacznie zdrowiej jest, gdy reżyser czuje empatię, rozumie ludzi, o których opowiada, i ma ochotę poznać ich bliżej. Identyfikuję się z moimi bohaterami.
Mówię widzowi: „Popatrz, tacy jesteśmy. Z naszymi niedoskonałościami, z marzeniami, z drobnymi radościami. To my”.