Werdykt uskrzydla człowieka

Tomasz Tokarczyk kierownik muzyczny Opery Krakowskiej, laureat I nagrody na III Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Dyrygentów w Białymstoku z 2002 r.

Publikacja: 10.05.2011 07:10

Werdykt uskrzydla człowieka

Foto: Archiwum

Tomasz Tokarczyk:

- Jako młody dyrygent chciałem się pokazać, zaprezentować swoje umiejętności, a nie jest to łatwe dla młodych twórców. Do nauki tego rzemiosła służą m.in. konkursy: wymagają opanowania dużego materiału i zapewniają kontakt z orkiestrą, który dla dyrygenta jest szczególnie ważny.

Białostocki przegląd dał mi bardzo wiele. Jury doceniło moją pracę i talent, a to uskrzydla człowieka, powoduje, że dalej chce kroczyć wybraną drogą. Mój udział i wygrana w konkursie miały też wymierne korzyści: otrzymałem zaproszenia z kilku filharmonii w Polsce i nie tylko. Oczywiście zanim dostałem propozycję z Filharmonii Narodowej, musiałem trochę popracować i pokazać się jako profesjonalny artysta, ale i takie zaproszenie nadeszło.

Białostocki konkurs będzie miał dopiero drugą międzynarodową edycję i trudno jeszcze wyrokować o jego znaczeniu na arenie międzynarodowej. Wiem jednak, że cieszy się olbrzymim zainteresowaniem wśród dyrygentów. Drugi – międzynarodowy konkurs im. Fitelberga w Katowicach – ma wielką renomę.

Do tej pory przegląd w Białymstoku był przedsionkiem do Fitelberga. Teraz staje się równoznaczny. To bardzo dobrze, że w Polsce mamy dwa niezależne konkursy, chociaż przegląd wyłącznie polskich adeptów dyrygentury też miał ważną rolę do odegrania.

Dziewięć lat temu w Białymstoku w pierwszym etapie wylosowałem uwerturę do opery „Czarodziejski flet" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Nad tą operą kilka miesięcy po konkursie mogłem pracować w Szczecinie wspólnie z prof. Ryszardem Karczykowskim. I dopiero wówczas zrozumiałem tak naprawdę, co kryje w sobie ta partytura. Drugi mój konkursowy utwór to była „Niedokończona symfonia" Franciszka Schuberta. W tym etapie konkursu uczestnicy mają 20 minut, by zaprezentować się jury, a ja zatrzymałem się szczególnie długo na uwerturze. Kiedy rozmawiałem po konkursie z prof. Bogusławem Madeyem, dziś już nieżyjącym, mówił, że drżał o moje losy. 15 minut zajmowałem się uwerturą, na którą powinienem poświęcić najwyżej 10 minut. Potem zostało mi więc bardzo mało czasu, by w ogóle dotknąć tej symfonii. Ale moja praca wyraźnie się spodobała jury, przeszedłem do drugiego etapu, a tam ze wspaniałym chórem prowadzonym przez panią Violettę Bielecką pracowałem nad „Glorią" Schuberta.

Najbardziej jednak ucieszyłem się, gdy wylosowałem IV symfonię d-moll Roberta Schumanna, moją ukochaną. Miałem z nią „romans" wcześniej, z orkiestrą filharmoniczną ze Szczecina. To bardzo bliski mi utwór, więc prowadziłem go z inną energią i emocjami, niż poprowadziłbym taki, z którym zetknąłem się po raz pierwszy.

Już podczas studiów w Krakowie mogłem raz do roku – tak jak inni koledzy z uczelni – poprowadzić koncert z orkiestrą akademicką. To dawało nam możliwości rozwoju artystycznego, zdobywania doświadczenia. Ale dla mnie to było za mało, szukałem więc dodatkowych okazji. I przez jeden sezon prowadziłem Tarnowską Orkiestrę Kameralną. Wykonywaliśmy nie tylko kameralne dzieła, graliśmy też np. „Requiem" Gabriela Fauré i symfonię Wolfganga Amadeusza Mozarta z instrumentami dętymi. Ten comiesięczny kontakt z orkiestrą był dla mnie bardzo ważny, umiałem więc szybciej zorganizować pracę, zmobilizować orkiestrę niż moi koledzy, którzy dyrygowali wcześniej tylko dwoma fortepianami.

Obecnie pełnię funkcję kierownika muzycznego w Operze Krakowskiej i jestem jedynym na stałe zaangażowanym dyrygentem w tej instytucji, często więc zapraszamy dyrygentów gościnnych, dlatego też śledzę sukcesy moich młodszych kolegów na konkursach w Białymstoku i Katowicach.

Tylko raz skonfrontowałem się z dyrygentami z zagranicy – w Kopenhadze na konkursie Malko. Doszedłem tam do drugiego etapu. Zagraniczni koledzy wypadali lepiej, widać było, że zajęcia prowadzone np. w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej zapewniają im kontakt z żywymi zespołami. Już na studiach mają więc inną niż my, właściwą wiedzę potrzebną do wykonywania tego zawodu. Profesor może przekazać studentom bardzo wiele ze swojego doświadczenia, ale nic nie zastąpi praktyki. Jak dziecko, które poznaje świat empirycznie, tak dyrygenci muszą zasmakować pracy z orkiestrą, by się rozwijać. Oprócz tego w tej profesji trzeba mieć talent, być muzykalnym, zaradnym i obrotnym.

Nie zawsze nagroda w konkursie determinuje karierę dyrygenta. Są tacy, którzy uwielbiają współzawodnictwo i spełniają się na konkursach. Wygrywają je, ale w codziennym życiu albo brakuje im motywacji, albo ambicji i nie odnoszą większych sukcesów. Ale są też tacy, jak pan Krzysztof Urbański, który zdobył II nagrodę w poprzedniej edycji Przeglądu Młodych Dyrygentów w Białymstoku, potem wygrał kolejny konkurs i wypłynął na międzynarodowe wody. Oczywiście może się zdarzyć, że młody artysta nie bierze udziału w konkursach i robi karierę, ale wtedy bardzo dużo zależy od szczęścia. Duże znaczenie ma również agent, który odpowiednio kieruje karierą dyrygenta.

—not. ab

Tomasz Tokarczyk:

- Jako młody dyrygent chciałem się pokazać, zaprezentować swoje umiejętności, a nie jest to łatwe dla młodych twórców. Do nauki tego rzemiosła służą m.in. konkursy: wymagają opanowania dużego materiału i zapewniają kontakt z orkiestrą, który dla dyrygenta jest szczególnie ważny.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"