Janusz Głowacki, który na brak popularności, choćby umiarkowanej, i tak nie może narzekać, przeżywa właśnie prawdziwy renesans zainteresowania sobą i swoją twórczością w Polsce. Nic dziwnego – końcówka 2011 roku była dla niego wyjątkowa.
Za „wkład w porozumienie polsko-amerykańskie" odebrał z rąk ambasadora USA Lee Feinsteina nagrodę imienia Czesława Miłosza, której poprzednimi laureatami byli między innymi Andrzej Wajda, Adam Zagajewski i Julia Hartwig. Wydał dobrze przyjęty i jeszcze lepiej sprzedający się (chyba nie tylko z okazji Gwiazdki) tom czternastu opowiadań „Sonia, która za dużo chciała", będący kompilacją utworów napisanych jeszcze w PRL-u i tych późniejszych, nowojorskich. Wreszcie, co chyba w największym stopniu skupiło na nim uwagę mediów, pracował nad scenariuszem do „Wałęsy" Andrzeja Wajdy, który ze zrozumiałych powodów już dziś, na długo przed zakończeniem zdjęć, budzi ogromne emocje i zainteresowanie.
Spora część tego szumu wokół filmu spadła właśnie i na „Głowę", który przy różnych okazjach był wypytywany o szczegóły scenariusza, swój stosunek do postaci Lecha Wałęsy, wybór aktora do głównej roli czy zaangażowanie zagranicznych gwiazd w epizodach itd., itp. Głowacki cierpliwie potwierdzał bądź dementował kolejne doniesienia, komentował medialne spekulacje, z równym zaangażowaniem udzielał wywiadów różnym mediom, niezależnie czy chciała z nim rozmawiać opiniotwórcza prasa, internetowy portal czy telewizja śniadaniowa.
„Niedziela z..." będzie więc doskonałą sposobnością do podsumowania ostatnich intensywnych miesięcy w życiu pisarza. Ale nie tylko, bo przecież nie sposób rozmawiać z „Głową" skupiając się tylko na mijającym roku. Okazja do spotkania z nim jest – jakby to górnolotnie nie zabrzmiało – także historyczna. W grudniu 2011 roku minęło 30 lat od podjęcia przez niego decyzji o pozostaniu na emigracji. Rocznica stanu wojennego to także prywatnie ważna data dla Głowackiego. To moment, w którym rozpoczął zupełnie nowy okres w swoim życiu, bez którego nie byłoby pewnie ani „Antygony w Nowym Jorku", ani słynnej inscenizacji „Kopciucha" w reżyserii Johna Maddena z Christopherem Walkenem w roli głównej, ani wielu prestiżowych nagród, jak American Theatre Critics Association Award czy Hollywood Drama-Logue Critics Award. Nie byłoby też tych wszystkich nowojorskich doświadczeń Głowackiego, które ukształtowały go nie tylko jako pisarza, ale i, może przede wszystkim, jako człowieka.
Wszystko to zobaczymy w „Depresji mon amour" Rafała Mierzejewskiego, filmowym portrecie pisarza, dokumentującym jego karierę do roku 2007. TVP Kultura przypomni też dwa najważniejsze i najbardziej udane filmy z dorobku Janusza Głowackiego-scenarzysty. Będą to: kultowy „Rejs" (1970), do którego scenariusz pisał razem z Markiem Piwowskim, oraz trochę już zapomniany „Trzeba zabić tę miłość" (1972) ze znakomitą, debiutującą Jadwigą Jankowską-Cieślak w roli głównej. O ile „Rejsu" nie trzeba chyba nikomu rekomendować, to drugi film warto polecić choćby ze względu na osobę reżysera, nieżyjącego już Janusza Morgensterna, który ze wszystkich swoich filmów najbardziej cenił właśnie „Trzeba zabić...".