Koncert w klubie Palladium zakończył [link=http://www.rp.pl/temat/377966.html]51. festiwal Jazz Jamboree [/link]solidarnościowym akcentem, jak przystało na rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. O tym, że każdą piosenkę jazzmani potrafią zagrać na swoją nutę, wiemy doskonale, a przykładem jest choćby twórczość Niemena, Grechuty czy Wasowskiego i Przybory. Ale wziąć na warsztat repertuar Kaczmarskiego było wyzwaniem nie lada, bo ten wykonawca odcisnął na nim silne, indywidualne piętno. Zadania napisania nowych aranżacji podjęli się pianista Paweł Tomaszewski i wokalista Janusz Szrom.
Koncert rozpoczął się od instrumentalnej interpretacji legendarnych „Murów”, które zabrzmiały jak jazzowy standard. W piosence „Nasza klasa” doskonale znalazła się Maria Sadowska, a ekspresyjnym finałem zapadła mi głęboko w pamięć. Ciekawym pomysłem było rozpoczynanie niektórych utworów fragmentem oryginalnego wykonania. Dzięki temu można było się przekonać, jak wielkich zmian dokonali jazzmani.
[wyimek]Legendarne „Mury” w klubie Palladium zabrzmiały jak jazzowy standard [/wyimek]
Gdyby tylko odtworzyli oryginalne aranżacje, z pewnością nie byłoby tak ciekawie jak w piosence „Mucha w szklance lemoniady” zaśpiewanej przez Annę Serafińską natchnionym głosem o ciepłej barwie, z wyraźnym nostalgicznym przesłaniem. Mocnym punktem koncertu był wstrząsający „Sen Katarzyny II” właśnie w sugestywnym wykonaniu Serafińskiej. Natomiast „Przyśpiewka byle jaka o europejskości Polaka” została właściwie wykrzyczana na trzy głosy w hiphopowym stylu przez Sadowską, Serafińską i Szroma.
Ten sam tercet wykonał a cappella „Motywację”. To był znakomity pomysł, bo przekonał słuchaczy, jak mocno mogą zabrzmieć trzy zgrane jazzowe głosy. Czyżby nawiązali do tria Lambert Hendricks Ross?