Okazało się, że ten wracający do nas teraz skandynawski blond wamp umie świetnie śpiewać i fascynująco żonglować konwencjami.
Norweżka z nowojorską przeszłością, ale przez wiele lat mieszkająca w Wiedniu, swobodnie porusza się na pograniczu muzyki pop, jazzu i folku. Zamiłowanie do tego ostatniego wyniosła z wiejskiego rodzinnego domu pod Oslo, a rozwijała je podczas dziewięcioletniego pobytu w USA i ostatnich częstych wizyt w tym kraju.
Trzy lata temu w zmysłowych piosenkach o miłości pochodzących z jej trzech pierwszych płyt („The Art of How to Fall” z 2003 r., „Is That You?” z 2005 r. i „I Keep My Cool” z 2006 r.) czuło się fascynację balladami Joni Mitchell, Evy Cassidy, Cindy Lauper czy Laurie Anderson. Nie brakowało w nich akcentów swingowych i musicalowych, co zapewniało korzystną różnorodność stylistyczną.
Bohaterka tamtego koncertu zdradziła przy tym talent aktorski i umiejętność budowania nastroju poprzez zmienną ekspresję głosu. Dowcipnie rozmawiała z publicznością, wciągając ją w krąg swych zwierzeń. Z każdą piosenką Rebekka potęgowała magnetyczny efekt, a cały występ w Fabryce Trzciny zakończyła owacja.
Intrygująca Norweżka wraca dziś do tego samego klimatycznego klubu na warszawskiej Pradze ze swym najnowszym, wydanym w zeszłym roku, albumem pt. „Morning Hours”.