Sam widziałem w nowojorskiej Metropolitan panie ocierające oczy chusteczkami w finale „Cyganerii”, gdy Mimi umierała w ramionach ukochanego Rudolfa.
Jak będzie tym razem, gdy na kinowym ekranie obejrzymy spektakl zarejestrowany w londyńskiej Covent Garden w grudniu ub. roku? Trudno przewidzieć reakcję publiczności, ale będzie to „Cyganeria” prawdziwa, a więc wystawiona tradycyjnie. Na scenę Opery Królewskiej został przeniesiony paryski Montmartre.
„Cyganerię” wystawia się dziś, co prawda, w rozmaitych konwencjach, zgodnie z modą inscenizacyjną, w wersji uwspółcześnianej. To jednak najwybitniejsze dzieło tzw. weryzmu, epoki wymagającej realizmu, wręcz naturalizmu w operze. Dlatego walory „Cyganerii” najpełniej prezentują się wówczas, gdy realizatorzy podchodzą do niej z pokorą.
Giacomo Puccini napisał wspaniałą muzykę, w której zawarł historię burzliwych uczuć poety Rudolfa i hafciarki Mimi. Jeśli w ich role wcielają się wykonawcy potrafiący śpiewem oddać skomplikowane porywy serca, ta muzyka żyje i autentycznie wzrusza.
W przedstawieniu z Covent Garden zobaczymy Gruzinkę Hiblę Gerzmavę oraz rumuńskiego tenora Teodora Ilincaia