Odkąd człowiek nauczył się składać dźwięki, muzyka próbowała objaśnić to, co nienazwane. Czym zresztą byłaby dzisiaj, gdyby żyjąca w początkach XII w. w klasztorze w nadreńskim Rupertsbergu Hildegarda von Bingen nie wspierała żarliwych modlitw własnymi kompozycjami?
Od czasów tej pierwszej w dziejach nowożytnych kompozytorki muzyka nierozerwalnie związana była z religią, często choćby jako zwykła tzw. missa brevis, pełniąca funkcję liturgiczną. Ale im bardziej artysta walczył o swą samodzielność, tym bardziej chciał się uwolnić z okowów rozmaitych obowiązków, dać wyraz twórczej niezależności. Za czasów Mozarta muzyczna msza stała się już rozbudowanym dziełem symfonicznym, ale wykonywanym jeszcze podczas religijnego obrządku. Mniej więcej 40 lat później Beethoven ze swoją „Missa solemnis” przeniósł muzykę ze świątyń do sal koncertowych.
Kompozytorzy XIX-wieczni nie stronili od duchowych wyzwań. Muzyka religijna tej epoki stała się wyrazem indywidualnych doświadczeń i przeżyć religijnych: Beethovena, Brahmsa, Faurégo, Brucknera, Gounoda czy Dvořaka. Choć nadwali swym dziełom kunsztowną i rozbudowaną formę, to w potężnej masie dźwięków „Niemieckiego Requiem” Brahmsa czy „Stabat Mater” Dvořaka odnajdziemy osobisty, intymny ton.
Wiek XX nie bardzo umiał sobie poradzić z tą ogromną i ważną spuścizną. W zimnym neoklasycyzmie z trudem mieściły się zapisy uczuć, nie tylko religijnych. Fascynacja nowoczesnością twórców żyjących w Paryżu w latach 20. przekładała się na muzyczne próby opisu zdobyczy techniki. Uczniowie Schönberga i Weberna zagłębili się w tworzenie oryginalnych serii dźwięków. A kiedy w połowie ubiegłego stulecia wybuchło szaleństwo nowej awangardy, forma, która stała się wszystkim, zatriumfowała nad treścią.
Obraz to nieco przejaskrawiony, ale jednak prawdziwy. Potrzebny, by lepiej zrozumieć, co się stało, gdy w 1966 r. Krzysztof Penderecki przedstawił „Pasję według św. Łukasza”. Ciągle chyba do końca nie zdajemy sobie sprawy z przełomowego znaczenia tego utworu. W dobie rozkwitu awangardowych poszukiwań polski kompozytor odważył się nawiązać do wielkich tradycji Jana Sebastiana Bacha, po prawie 200 latach sięgnąwszy do dzieł opisujących Mękę Pańską. W przeciwieństwie jednak do Bacha, który ewangeliczny tekst traktował z pokorą, Penderecki wybrał tylko te wersety, które uznał za dramaturgicznie niezbędne, dodając do nich wielkopostne hymny oraz psalmy i treny. Ma więc ta „Pasja” charakter osobisty, jak mówił kompozytor 40 lat temu: „Jest cierpieniem i śmiercią Chrystusa, ale również cierpieniem i śmiercią Oświęcimia, tragicznym doświadczeniem ludzkości z połowy dwudziestego stulecia”.