Obecną trasę koncertową po Polsce Krystian Zimerman nieprzypadkowo rozpoczął wczoraj w Łodzi. W tym mieście sto lat temu, 5 lutego 1909 roku, urodziła się skrzypaczka Grażyna Bacewicz.
Decydując się przypomnieć jej utwory, zaproponował jednocześnie swoistą podróż w coraz dalszą przeszłość. Razem ze skrzypaczkami Kają Danczowską i Agatą Szymczewską, grającym na altówce Ryszardem Groblewskim oraz wiolonczelistą Rafałem Kwiatkowskim rozpoczął czwartkowy koncert w łódzkiej filharmonii od II kwintetu fortepianowego Grażyny Bacewicz.
Utwór ten napisała w 1965 r. To był czas, kiedy w Polsce królowała awangarda tworzona przez młodych kompozytorów. Dla nich Bacewicz była starszą panią z nagrodami przyznawanymi jej przez socjalistyczną władzę. Dziś wszakże wiele ich kompozycji pokrył kurz niepamięci, a jej II kwintet jest wciąż cudownie świeży. Bacewicz podpatrzyła pomysły awangardy, dodała do własnej muzyki i powstał utwór skrzący się pomysłami, zmiennością temp, na przemian to rozpędzony, to próbujący zatrzymać dźwięki.
Słuchając tego utworu, można zrozumieć, dlaczego Krystian Zimerman dobrał sobie partnerów o wyrazistych indywidualnościach. W tej kompozycji każdy powinien być właściwie solistą i wrażliwym muzykiem, potrafiącym dać każdej nucie odpowiednią barwę. Tak oni grali w Łodzi, a Krystian Zimerman jak troskliwy ojciec obserwował ich poczynania z uwagą i aprobatą.
Potem, gdy sam sięgnął po II sonatę, cofnęliśmy się o ponad dziesięć lat. Po recitalu Zimermana na ubiegłorocznym festiwalu w Salzburgu jeden z krytyków austriackich napisał, że nie spodziewał się, iż tak wspaniała muzyka mogła powstawać w czasach najczarniejszego stalinizmu. To zdziwienie nieobce jest też wielu Polakom, dla których rok 1953 to już odległa przeszłość, w muzyce kojarząca się wyłącznie z pieśniami masowymi i patetycznymi kantatami.