[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9145,1,349785.html]Zobacz zdjęcia z koncertu[/link][/b]
Pojawia się siedząc na tronie, w rozkroku, by wyjaśnić, że to ona tu rządzi i wciąż jest niepokorna. W "Human Nature" zaśpiewała krytykom, że za nic nie będzie przepraszać. Aby dodać piosence wyrazu, wystawiła środkowy palec i serwowała gitarowe akordy. To nie pomogło – Madonna nigdy nie będzie gwiazdą rocka, co więcej – nie jest już przekonującą skandalistką. Nawet gdy robi coś nieprzyzwoitego, uśmiecha się, jakby mówiła: to tylko show.
Naprawdę obchodzi ją wyścig z czasem. Pokonała wszystkich, jej popowy dorobek trudno będzie doścignąć. Teraz ma jednego wroga – przemijanie. I walczy z nim jak lwica. Wychodzi na scenę z tancerzami, którzy mogliby być jej dziećmi. Różnicy wieku nie widać: gdy skaczą, biegają i przyjmują ekwilibrystyczne pozy, są tak samo pełni euforii, zahipnotyzowani. Ich taniec robi to, co fotografia – unieśmiertelnia moment, tworzy fantastyczny miraż: istnieje tylko teraźniejszość, liczy się wyłącznie ta chwila.
Od początku występu taniec był najważniejszy. W otwierającym "Candy Shop" Madonna zapraszała: "Wyjdźcie na parkiet, mam dla was coś słodkiego". Obietnica rozkosznej przyjemności, zapomnienia i swobody spełniła się – w hiphopowym, zimnym "Vogue", w radosnym i barwnym "Music", uduchowionym i wprawiającym w trans "Like a Prayer". Kończąc występ, śpiewała w "Give It 2 Me", że nikt nie może dyktować jej warunków, nikt jej nie powstrzyma. Znika Bóg, prawa natury, rzeczywistość. Madonna manifestuje: będę się bawić, królować, trwać bez końca.
[wyimek]80 tysięcy widzów zgromadził na lotnisku Bemowo pierwszy polski występ królowej popu[/wyimek]