Oto polska Erykah Badu – soulowa artystka, która nie próbuje się przypodobać, pielęgnuje swoją odmienność. Po nieco chaotycznej płycie „Małpka comes home” Natu wybrała organiczne, instrumentalne brzmienia.
Od rozpadu Sistars maszeruje przez polską scenę, nucąc własną melodię. Chwilami przypomina ekscentrycznego wynalazcę, który jest zbyt pochłonięty pomysłami, by oglądać się na rzeczywistość. I choć w niektórych utworach trudno za nią nadążyć, bo teksty są abstrakcyjne, a nuty nieprzewidywalne, to pokazuje wyjątkowy talent. Natu mogłaby robić karierę, popisując się samą skalą głosu, i to by się podobało. Ale woli snuć opowieści na marginesie codzienności: trochę poetyckie, a trochę filozoficzne monologi emanujące optymizmem i spokojem.
Eteryczne utwory działają na zmysły. Ich urok tkwi w lekkim pulsowaniu i terapeutycznym brzmieniu. Natu chce wpływać na ludzi kojąco. „Jestem w fabryce radości, głos stał się moją tkaniną, szyję piosenki z miłości” – tak, w swobodnym tłumaczeniu, opowiada o sobie w „Love Manufacture”, subtelnej mieszaninie funku i jazzu.
W „Gwiazdach” pokazuje miłość z nietypowej strony: jako bliskość ciał, fizyczne odczuwanie wspólnego życia. To sączący się łagodnie eksperymentalny soul. „Kąpiele w błocie” są zabiegiem relaksacyjnym – rytm reggae i śpiew sprawiają, że na kilka minut świat dokądś odpływa. W „Joy in Her Belly” Natu śpiewa o radościach macierzyństwa, utwór rozwija się swobodnie, a instrumenty – dotąd grające w drugim planie – hałasują śmiało jak w jazzowym jamie.
Podobnie jak Badu na ostatniej płycie, Natu z każdą piosenką odpływa w egzotyczne obszary soulu. W sennej pieśni z minimalistycznym podkładem „Natalala Robot” Przybysz pyta o przyszłość: „Mam na imię Natu, jestem androidem zaprogramowanym, by śpiewać. Czy ja także zostanę poddana recykligowi?”.