[i]Jacek Cieślak z Berlina[/i]
Pierwsza koncertowa odsłona „A Thousands Suns” w O[sub]2[/sub] Arena wypadła fantastycznie.
[wyimek][link=http://empik.rp.pl/szukaj/produkt?author=Linkin+Park&start=1&catalogType=all&searchCategory=all]Zobacz na Empik.rp.pl[/link][/wyimek]
W 20-tysięczną widownię wbijał się oszroniony dziób trzykondygnacyjnego liniowca. Pod jego naporem poszłaby na dno każda lodowa przeszkoda. Sceniczna produkcja idealnie wyraża nowatorską muzykę albumu idącego pod prąd muzycznym przyzwyczajeniom. Obraz, który zapamiętałem, był jak manifest artystycznej wolności: mamy wielkie ambicje rozwoju, ale nie jesteśmy „Titanikiem”, nikt nas nie zatrzyma.
Chester Bennington śpiewał tuż ponad głowami falującej widowni. Rapował Mike Shinoda. Z wyższej platformy wybijał rytm na metalicznie brzmiącej perkusji Rob Bourdon. Z miejsca, gdzie na transatlantykach mieści się przeszklona kapitańska kabina – wybuchały z blaskiem tysiąca słońc komputerowe animacje z powtarzającymi się obsesyjnie motywami śmierci. „Requiem” melodeklamowała kilkuletnia dziewczynka. Wieszczyła światu zagładę. Za grzechy ojców. Za nasze grzechy. Oślepiająca jasność towarzyszyła „Radiance”. Wtedy przemówił z ekranu Robert Oppenheimer, wynalazca bomby atomowej. Tłumaczył słowami hinduskiej „Bhagavad Gity”, że wszyscy stajemy się winni katastrofy świata. Apokaliptycznie brzmiał ciężki rap „Wretches and Kings”.