Zapowiadał pan inscenizację „Lulu" Albana Berga, a przygotował premierę „Turandot" Giacomo Pucciniego. Skąd zmiana planów?
Mariusz Treliński:
– Jestem nie tylko reżyserem, ale i dyrektorem Opery Narodowej. Wprowadziliśmy już na naszą scenę dużo współczesnych, wręcz awangardowych tytułów, szukam więc równowagi. „Turandot" jest tytułem, o którym myślę od lat. O momencie przesądziło zaproszenie z opery w Bolonii, która zaproponowała nam koprodukcję na otwarcie sezonu 2011. Pokazać Włochom Pucciniego to niezwykłe wyzwanie, zdecydowałem się więc na dość radykalną wizję tematu, próbując jednocześnie udowodnić, że z tak popularnego dzieła można zrobić nowoczesny teatr. Tych, którzy czekali na „Lulu", uspokajam, że pojawi się w Warszawie, ale najprawdopodobniej w inscenizacji Stefana Herheima.
Będzie to kolejna koprodukcja?
W tym sezonie Opera Narodowa zrealizowała wspólne projekty z Madrytem, Berlinem, Brukselą, Londynem, Walencją, Petersburgiem, Luksemburgiem i Bregencją, stając się poważnym partnerem w Europie. Jest to bardzo silna tendencja ostatnich lat, pozwala łączyć budżety i realizować wymianę kulturalną. Z tych samych powodów zaproponowaliśmy „Turandot" Operze w Białymstoku, chcąc wspomóc otwarcie nowej polskiej sceny.