Życie w ośmiu ruchach

Nie chcieli nikogo zbawiać. Po prostu wzięli tych, którzy mieli błysk w oku i czuli impuls do podróży. Nie takiej na całe życie, tylko do jednej opowieści. I pokazali ją nie w jakiejś zapuszczonej piwnicy, ale w największej sali w Łodzi

Publikacja: 24.03.2012 00:01

Życie w ośmiu ruchach

Foto: photomafia.pl

Red

Tekst z tygodnika Przekrój

Na początku był film dokumentalny „Rytm to jest to". Mateusz Cieślak zobaczył go w czasie studiów śpiewu operowego na łódzkiej Akademii Muzycznej.

– Zacząłem wtedy myśleć inaczej o muzyce, sztuce i ich przeznaczeniu – wspomina.

Historia powstania baletu „Święto wiosny" Strawińskiego, w której tańczyli profesjonaliści i amatorzy wraz z młodymi ludźmi z przedmieść Berlina i uchodźcami, zafascynowała go. I nie miał już wątpliwości, że chce stworzyć coś podobnego w Łodzi.

Z pomysłem na „Oratorium" – spektakl angażujący tancerzy i amatorów – chodził od drzwi do drzwi przez dwa lata. W końcu w Urzędzie Marszałkowskim urzędnicy ze znudzonymi minami po obejrzeniu jego prezentacji w PowerPoint westchnęli: „No dobra, rób to". Teraz potrzebny był reżyser. I tu na drodze Cieślaka stanął Tomasz Rodowicz.

Dyrektor teatru Chorea współtworzącego Fabrykę Sztuki w Łodzi towarzyszył w poszukiwaniach Jerzemu Grotowskiemu, a później przez długi czas współtworzył Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice. Do Łodzi przeniósł się przed paru laty. Bo poczuł, że na lubelskiej wsi, w enklawie wysokiej sztuki i domowych pierogów, odciął się od tego, co się dzieje na świecie.

Choć więc część jego obecnego zespołu odradzała mu realizację tak trudnego spektaklu w kilka miesięcy, ten podjął wyzwanie. Była wiosna 2011 r. Chorea zaczęła szukać chętnych do projektu.

5, 30, 60...

– Przekopaliśmy się przez wszystkie możliwe szkoły, zakłady, świetlice. Wybieraliśmy takie dzielnice, gdzie procent biednych mieszkańców jest większy – opowiada Julia Jakubowska, aktorka i instruktorka Chorei.

Młode talenty znalazły się w Monarze, Ochotniczych Hufcach Pracy czy ośrodkach resocjalizacyjnych.

Melania Dominiak, wychowawczyni z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii nr 3 w Łodzi, od lat myślała o tym, żeby młodzież z jej ośrodka wyszła na ulice miasta z działaniami happeningowymi, najlepiej tanecznymi. Gdy usłyszała propozycję Chorei, nie miała żadnych wątpliwości. Powiedziała dzieciakom – zgłosiło się sześcioro, ostatecznie wytrwała czwórka.

– To wszystko wymagało od nich dużej odwagi – mówi Dominiak. – Im jest trudno się ruszać przed innymi, są tak krytyczni wobec siebie, że często nawet nie próbują.

Kinga Seroczyńska, uczennica Gimnazjum nr 46 położonego w okolicy Górniaka, raczej nie najbogatszej części Łodzi, zdziwiła się, kiedy do jej gimnazjum zawitali instruktorzy i zabrali chętnych uczniów do sali gimnastycznej. Przyszli jeszcze parę razy do szkoły, a później... taniec i śpiew kilka razy w tygodniu w różnych punktach miasta.

Ale Chorea założyła sobie, że na scenie staną nie tylko dzieciaki.

Basia Całka-Lisek wiele lat uczyła biologii w liceum, a po przejściu na emeryturę zaczęła pracować w klubie podwórkowym z dziećmi ze Śródmieścia i tańczyć flamenco. Właśnie wtedy, gdy próbowała trochę odpocząć od świata, znajoma zaproponowała jej, by przyszła na jedną próbę. Ostatecznie o dołączeniu do „teamu 50+" przekonali ją choreografowie.

Paula Tralewska powróciła do Łodzi po kilku latach pracy w Anglii i przebywała na urlopie macierzyńskim. Nagle znajoma zwróciła się do niej z drobną prośbą o pomoc w montażu materiału z warsztatów Chorei, a potem zapytała ją, czy przypadkiem nie chciałaby zaśpiewać w spektaklu. Chciała.

W październiku zespół był kompletny – sto osób w wieku 5–60 lat. Ruszyła praca nad spektaklem.

Iść wspólnym krokiem

Początki nie były łatwe. Każdy chciał czegoś innego: hip-hopu, zaszycia się w kącie lub okazji, by się popisać. Jeden z podopiecznych Melanii Dominiak na pierwszej próbie podszedł do Tomasza Rodowicza, pociągnął go za sweter i zawołał: „Teraz ja chciałbym wam coś pokazać!". Reżyser wytłumaczył mu, że to nie jest dobry moment, że na to przyjdzie jeszcze czas, ale teraz wszyscy muszą robić to, co każą trenerzy.

– Raz nawet jedna z pań wylała na nas sok owocowy, żebyśmy się uspokoili – opowiada Damian z MOS nr 3.

Zdarzały się i poważniejsze sprawy. Ale okazało się przy okazji, że grupa jest w stanie zacząć się kontrolować. Jeden z uczestników zabrał koleżance parę złotych. Po rozmowach z reżyserem i wychowawcą przyznał się. Przeprosił koleżankę i całą grupę, oddał też pieniądze. Długo jeszcze był uważnie pilnowany przez inne dzieciaki. „Nie rób nam obciachu!" – wołały. I nawet kiedy kilka razy zdarzyło się, że ktoś później znalazł pieniądze, od razu zgłaszał to instruktorce.

Sytuacja jednak szybko się unormowała.

– Po paru próbach byli po naszej stronie, szliśmy wspólnym krokiem, byliśmy partnerami. Nie musiałam nawet do nich dzwonić. To oni dzwonili, żeby przeprosić, że np. spóźnią się 10 minut – mówi Jakubowska.

Zdaniem Kingi na próbach wytworzyła się niezwykła atmosfera.

– Nie było już kłótni ani wyrywania sobie włosów – śmieje się.

Praca poza dyscypliną przyniosła i inne doraźne efekty.

15-letni Adrian z niecierpliwością czekał na każde spotkanie z tańcem: – Takie zabawy, że podchodziło się do innej osoby, głupie miny się robiło albo wszyscy próbowaliśmy odpalić w powietrzu motory – to pomagało się niczym nie przejmować. Fajna była też Mastrika, takie ćwiczenie na uspokojenie: plecy proste, ręce unosisz do góry i opuszczasz. Wdech, nosem, do góry i wydech w dół. To dobrze działa przy otwartym oknie. „Opowiedz historię z twojego życia za pomocą ośmiu ruchów" – takie proste ćwiczenie było punktem wyjścia do nowych choreografii – opowieści o psie, wypadku czy pytaniu „Jak żyć?".

– Ja przyjrzałam się mojej nietolerancji wobec słabości ludzi w moim wieku – stwierdza Basia Całka-Lisek. – Uczyłam się wytrwałości, bo często miałam ochotę dać nogę.

Bardzo uważnie śledziła, jak prowadzący budują energię grupy.

– Niezwykle ważne było przebywanie razem, współdziałanie, niekoniecznie efekty pracy – opowiada. – No i cały czas przesłanie, żeby wszystko, cokolwiek robimy, bawiło nas, żebyśmy robili to dla siebie. Również na scenę posłali nas z tym życzeniem...

Majka Justyna, która opiekowała się grupą najmłodszych dzieci, podkreśla, że „mosty międzygeneracyjne" świetnie się sprawdziły.

– Ludzie powyżej pięćdziesiątki potrafili się bawić i podchodzić otwarcie do powierzanych im zadań, nastolatki uczyły się, że udawanie zwierząt albo okazywanie emocji jest całkiem normalne – stwierdza.

– Okazało się, że wszyscy potrafimy więcej, niż myśleliśmy – cieszy się Rodowicz.

Ale realizacja projektu do końca przypominała czeski film.

Łódź – miasto cudów

Mateuszowi Cieślakowi bardzo zależało na współpracy z Dance United, organizacją, która przygotowała spektakl pokazany w filmie „Rytm to jest to". Pomysł nie wypalił głównie ze względu na zbyt wysokie na polskie możliwości stawki, jakich zażyczyli sobie Anglicy. Nieoczekiwanie pojawił się amerykański choreograf Robert Hayden. Gdy usłyszał, co może robić w Łodzi, zrezygnował z pracy nad innym spektaklem. Pomogli mu niezależni artyści z Łodzi, m.in. Pracownia Fizyczna i Moving Łódź, instruktorzy muzyki, śpiewu i tańca, którzy wypracowali wraz z Choreą nową metodę pracy z młodzieżą z różnych środowisk, również defaworyzowanych.

W Teatrze Wielkim nagle zmieniła się dyrekcja i wycofała się z obietnicy użyczenia sceny. Ale i tu znalazło się wyjście – pomoc zaproponował znany z koncertów klub Wytwórnia.

Wtedy szło już łatwiej. Dyrektor Filharmonii Łódzkiej Lech Dzierżanowski nie mając żadnych gwarancji, zaufał, że dwóch muzyków związanych z Choreą napisze mu utwór symfoniczny na 60-osobową orkiestrę i 100-osobowy chór. A w chwili podejmowania decyzji, na pytanie: „Gdzie są nuty?", usłyszał: „Piszą się". Tomasz Krzyżanowski i Maciej Maciaszek zdążyli skomponować i zorkiestrować obiecany utwór w krótkim terminie.

Restauratorzy przynosili jedzenie, a zwykli ludzie dawali na przykład kilka tysięcy na kostiumy, nie prosząc o nic w zamian. Szalone tempo i wszystkie przejściowe kłopoty sprawiły jednak, że przed premierą jedynie obszerne fragmenty przećwiczono z udziałem orkiestry, tancerzy i chórów.

– Ryzyko porażki było ogromne. Ale zdarzył się cud o ogromnej sile oddziaływania – wspomina Tomasz Rodowicz. – To jest właśnie Łódź, tu dzieje się wszystko, co najgorsze, ale i najlepsze w Polsce. To chyba tylko tutaj mogło się udać.

Spawacz? To przeszkadza

Premiera „Oratorium" Chorei odbyła się 8 i 9 grudnia 2011 r. w wypełnionej po brzegi sali Wytwórni. Emocje były ogromne, więc oczywiście nie mogło się obyć bez jakiegoś incydentu. Jednemu z dzieci tak zależało, by być widocznym, że w trakcie spektaklu wdarło się na scenę w momencie, w którym nie było przewidziane, i zaczęło tańczyć po swojemu. A siedzącemu w jednym z pierwszych rzędów wychowawcy pokazało uniesiony do góry kciuk.

– Potem mówiliśmy o tym głośno, z czego bardzo się cieszę – wspomina Melania Dominiak. – Bo w całym „Oratorium" były dwa elementy. Każdy osoba i jej kreatywność były ważne. A z drugiej strony była ogromna odpowiedzialność za to, by jeden wyskok nie posypał całości.

„Oratorium" – opowieści z życia łodzian przedstawione w formie antycznego widowiska – zrobiło wielkie wrażenie. Głosami czytelników łódzkiego oddziału „Gazety Wyborczej" zostało uznane za wydarzenie roku – otrzymało nagrodę Energia Kultury 2011. Na fali sukcesu Chorea chce rozwinąć swój projekt w szerszy, ogólnopolski program edukacyjny. Planuje współpracę z Narodowym Centrum Kultury, by zorganizować pod koniec roku przegląd najciekawszych w Polsce projektów edukacji poprzez sztukę.

Oczywiście realizatorzy nadal będą pokazywać „Oratorium".

– Szkoda, by takie dzieło było zagrane tylko raz, dlatego planujemy je powtarzać. By można było pokazać tym, którzy się nie odważyli – mówi Rodowicz.

To efekty artystyczne. A inne?

Mateusz Cieślak liczy, że spektakl wywoła dyskusję o społecznych problemach Łodzi i pokaże, że „talentów nie trzeba szukać za granicą, gdy mamy takie na miejscu". I wspomina wydarzenie, które pokazało, jak ważna okazała się praca zespołu.

– Odwoziłem po jednej z prób 15-letnią dziewczynę, która mieszka pod Łodzią – opowiada. – Zapytałem, co o tym wszystkim mówią jej koledzy. Odpowiedziała, że się śmieją: „Aha, ty tańczysz?". Nagle w radiu skończyła się muzyka i pojawił się materiał o „Oratorium". I ona się rozpłakała, mówiąc, że pierwszy raz słyszy w radiu o czymś, w czym sama bierze udział.

Tomasza Rodowicza bardzo cieszy to, że chłopak oddany przez matkę do MOS już wie, że pójdzie do szkoły gastronomicznej.

– A inny młody tancerz stwierdził, że pieprzy robotę spawacza, bo majster nie chciał go puszczać na próby – opowiada. – Podjął świadomą decyzję – rzuca robotę, idzie na bezrobocie i mówi mi, że znajdzie sobie jakąś pracę, która nie będzie mu przeszkadzać w tym, co dla niego najważniejsze. Cóż, były jasne, twarde zasady, którym nie wszyscy sprostali: gdy robimy razem sztukę, to musisz być w tym na 100 proc. Inaczej kompromitujesz się przed ludźmi, oni wyczują, że robisz coś na pół gwizdka.

Kinga Seroczyńska jest podobnego zdania.

– Nauczyłam się nie tylko technicznych rzeczy, ale i takich wewnętrznych – mówi. – Bardziej chcę coś udowodnić. A jaka radocha z osiągnięcia celu! Czuję się spełniona, mam lepszy humor, daję więcej z siebie.

– Poznałem dużo kolegów i koleżanek, utrzymujemy kontakty na Facebooku. No i widzimy się na próbach, choć teraz to tak trochę rzadko, raz na tydzień – mówi Damian z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii nr 3 w Łodzi.

– Na scenie miałem ogromne wrażenie, że się nie uda, że wszystko zapomnę – zdradza 10-letni Andrzej z MOS. – Ale nie przestraszyłem się i udało się. A teraz niecierpliwie czekam na nasz kolejny występ w Łodzi i ten w Warszawie.

Gdy żegnałem się z Andrzejem, zapytał mnie jeszcze przejęty: „A wie pan, czy tam w Warszawie to będzie jakiś prezydent albo coś?".

Tekst z tygodnika Przekrój

, marzec 2012

Tekst z tygodnika Przekrój

Na początku był film dokumentalny „Rytm to jest to". Mateusz Cieślak zobaczył go w czasie studiów śpiewu operowego na łódzkiej Akademii Muzycznej.

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"