Gdy Salvador Dalí, mieszkający niedaleko za hiszpańską granicą, dojeżdżał ze swojego Figueres do stacji w Perpignan, miał podobne odczucia: „Nachodziły mnie najgenialniejsze pomysły w moim życiu. Już kilka kilometrów wcześniej, od Le Boulou, mój mózg znajdował się w stanie wrzenia, ale w momencie dojazdu do Perpignan dochodziło do prawdziwego wybuchu, do osiągnięcia najwyższych i najbardziej subtelnych szczytów imaginacji". Niepozorny dworzec w Perpignan był dla Dalego centrum wszechświata. Tutaj zanurzał się w swoich kosmicznych wizjach, czego owocem był między innymi obraz zatytułowany „Mistyka dworca w Perpignan". Nie odnajduję dzisiaj tego magnetyzmu, gdy wysiadam na stacji w Perpignan. Ale podnieca mnie myśl, że oto docieram – poprzez powietrze, twarze ludzi, pamięć bruku, smak gęstego czerwonego wina – do wczesnych doznań młodego Witolda.
Tajemnica Pirenejów
Pireneje Wschodnie to palmy i cyprysy, góry, ale też morze. Niby Francja, ale tutejsi ludzie czują się bardziej Katalończykami, nie da się również nie zauważyć wpływów ludności arabskiej pozostałej gdzieniegdzie po najazdach sprzed wieków oraz Romów, którzy jakoś ulubili sobie te tereny. Gombrowicz jednak nie dostrzega tych niuansów, dla niego to jest Francja i pierwsze zetknięcie się z południem. Z Perpignan dociera do rozłożystego Le Boulou, otoczonego górami. Od końca XIX w. wiele górskich miejscowości przeżywa rozkwit, stając się uzdrowiskami dla nadwątlonych ciał burżuazji wielkomiejskiej. Źródlane wody, spacery, świeże powietrze, las. Ta mitologia „dzikości" stwarza jednak miejsca pracy dla miejscowej ludności, powstają hotele, pijalnie, nawet kasyna, do tego potrzebni są obsługa, kucharze, ochroniarze, panie sprzątające i piorące. Tradycyjnymi zajęciami były tu dotychczas rybactwo, górnictwo, produkcja wina, uprawa brzoskwiń czy kukurydzy, a także kontrabanda, której oddawały się prawie wszystkie rodziny. Kiedyś Hiszpania sięgała bowiem aż po Rousillon, ale od czasu, gdy Francuzi zajęli ten teren i narzucili podatki na sól czy papierosy, przez granicę odbywa się wieczny handel. Okoliczne góry pełne są skrytek na szmuglowane towary. Od czasu do czasu, w zależności od wydarzeń politycznych po jednej czy po drugiej stronie gór, zachodzi też potrzeba przeszmuglowania ludzi. Tak było w czasie I wojny światowej, tak będzie w czasie tzw. Reiterady, gdy w 1939 r. w Hiszpanii zakończy się wojna domowa i oddziały republikanów, którzy przegrają z Franco, będą szukać schronienia. Tak będzie również, zanim Niemcy w 1942 r. zajmą Pireneje – górskimi ścieżkami przejdzie m.in. wielu Polaków, którzy tak jak Julian Tuwim czy Michał Choromański przez Hiszpanię, a potem Portugalię, przedostaną się do Brazylii.
Gombrowicz bardzo intensywnie przeżywa ten czas, bez kontroli rodziny, uwolniony od paryskiego przymusu kultury – brata się z lokalną młodzieżą robotniczą jeżdżącą na rowerach i grającą w bilard, „rozgadaną, żywą, wesołą". Pewnego dnia wybiera się wraz z kompanami na wycieczkę rowerową nad morze do Banyuls-sur-Mer. „Wspaniała wyprawa, pełna poezji trudnej do oddania, bo utkanej z nieznacznych szczegółów, tonącej w słońcu. (...) Pokrzepialiśmy się pomarańczami, bananami i winem, więc zjazd do Banyuls odbywał się w coraz dziwniejszych zygzakach i w końcu tak byłem zalany, że dojechawszy do miejsca przeznaczenia, ani rusz nie mogłem sobie przypomnieć, jak się zsiada z roweru, i jeździłem w kółko po placu, głowiąc się rozpaczliwie, jakby tu zrobić, żeby rower stanął i żeby z niego zsiąść". Ten człowiek z Północy, który dotąd miał „bruneta za niższy gatunek człowieka", zrozumiał i docenił, czym jest Południe. Nie mógł nawet przypuszczać, jakiego figla spłata mu los, gdy dekadę później pewien statek przeniesie go na drugą półkulę. Zauroczony Gombrowicz przenosi się do Banyuls, gdzie „trochę domków wtulonych w zakamarki kolorowe urwistego brzegu – urocze, choć ckliwe, cukierkowe, pocztówkowe", ale jednak zniewala ta „czystość konturu, niepokalana surowość światłocienia, biel płaskich domków i uroczysta niebieskość". Z Banyuls wyjedzie zaskoczony spotkaniem z pewną Szkotką, która nadmiernie mu się wyzwierzała w pociągu do Perpignan, i trafi do niedalekiego Vernet-les-
-Bains. Ponownie musi przejechać przez stację w Perpignan, a potem wysiąść w wąskiej i skalistej dolinie Villefranche nad rzeką Têt, gdzie wznosi się średniowieczna forteca i skąd niedaleko już do państewka zwanego Andorrą. Do dzisiaj kursuje tam ta sama żółta górska kolejka. Autobusem Gombrowicz dojeżdża do Vernet-les-Bains, nad którym góruje szczyt Canigou uważany przez Katalończyków za miejsce święte, i zatrzymuje się w jednym z pensjonatów. W którejś z tych miejscowości – gombrowiczowscy szyfrolodzy pochylali się bezradni nad ich listą, podobnie jak przyszła żona pisarza – ugładzony mieszczuch Gombrowicz wplącze się w przemytniczą przygodę, za co będzie mu groziło aresztowanie. Z potrzasku wyratuje go niejaki ksiądz Barceló. Tyle wiem – a resztę muszę sobie już wyobrazić, sycąc się przepysznym słońcem nad Banyuls czy próbując zdefiniować różnice i podobieństwa pomiędzy Zakopanem a Vernet-les-Bains podczas spaceru po kamiennych uliczkach.
Francuskie fermenty
Pirenejska przygoda dobiega końca, Witold wraca do Polski, a „te wszystkie fermenty, przywiezione z Paryża, ukrywa skrzętnie przed rodziną i znajomymi", „Paryż, Francję zbywałem dowcipkami i powiedzonkami". Ojciec całą przygodę syna skwituje: „I w Paryżu nie zrobią z osła ryżu" oraz wyśle Witolda na aplikację u sędziego śledczego. Jednak z powodów przekonań politycznych (określił się jako lewicowiec, bo popierał Piłsudskiego) Gombrowicz nie zostanie przyjęty na aplikację w Radomiu. Bynajmniej się tym nie przejmie, bo już wie, kim chce być. Opowiadania, które wtedy tworzy, wejdą później do „Pamiętnika z okresu dojrzewania", wydanego w 1933 r., i będą zawierały „kryminalne" wątki, zaczerpnięte z pewnością z protokołowania przesłuchań. Swoją pozycję utrwali, ostatecznie wydając w 1937 r. „Ferdydurke", która dzisiaj obchodzi swoje 75-lecie. Życie dopisze jeszcze jednak francuską puentę do losu Gombrowicza. Jako uznany pisarz wróci z Argentyny do Europy i w 1964 r. osiądzie we Francji z Ritą – rówieśniczką „Ferdydurke". Najpierw w willi La Messuguière w Cabris na południu, gdzie w czasie wojny mieszkał André Gide, później pod Niceą w Vence, gdzie zostanie pochowany w 1969 r. Kilka godzin drogi od miejsc, które w młodości tak rozbudziły jego wyobraźnię.