Reklama
Rozwiń

Dobranoc Mr. Clapton

Podczas piątkowego koncertu w łódzkiej Atlas Arenie gitarzysta grał tytułową rolę w smutnym filmie "Eric chce spać". Była to zresztą rola drugoplanowa.

Aktualizacja: 08.06.2013 00:24 Publikacja: 08.06.2013 00:21

fot. Majvdl

fot. Majvdl

Foto: Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Zanim muzyk okrzyknięty bogiem rozpoczął koncert, rozłożono mu na estradzie, aby czuł się jak u siebie, dywan tworzący namiastkę domu. Nie był to, niestety, dywan latający, a i sam Clapton nie zrobił nic, żeby pokazać nam gitarowy odlot. Oczy miał martwe, twarz kamienną, rękę drętwą.

Przez większą część dwugodzinnego występu niewiele mówił, uśmiech kontrolował jakby kosztował go milion funtów. Ktoś powie, że nie przyjechał mówić i czarować uśmiechem - tylko grać. Ale grał też niewiele. Ratowali go wspaniali instrumentaliści. Bez walki o główną pozycję na estradzie - oddawał im pole do popisu.

Można było odnieść wrażenie, że liderami są Greg Leisz, który grał tkliwie, czule, folkowo na steel guitar albo Doyle Bramhall II, leworęczny instrumentalista o powierzchowności dobrze zadbanego Keitha Richardsa, wykonujący swoje partie w stylu dawnego Claptona, niezwykle emocjonalnie.

Zaskakujące było to, że lider przykładał się do grania palcówek i przygrywek, a gdy miał zacząć piosenkę — cedował obowiązki na kolegów. Nadzieję na wielki popis można było mieć przez chwilę, gdy grany jako trzeci utwór wieczoru „Tell The Truth", gitarzysta rozpoczął wykonywać na nowiutkim Fenderze. Ale po kilku dźwiękach skoncentrował się jedynie na tym, by osiągnąć metaliczne brzmienie. Zimne jak solówki z albumu „Pilgrim". W „Got To Get Better" bawił się funkowymi efektami, zaś podczas "Badge" — sprzężaniem dźwięków. Z Bramhalem wszedł w gitarowy dialog dopiero w „Come Rain or Come Shine". Jednak o pojedynku na najwyższym światowym poziomie nie było wciąż mowy, bo Eric przyduszając struny do gryfu — dusił w zarodku emocje.

Clapton stara się w ostatniej dekadzie zapraszać do koncertów przyjaciół z przeszłości, ale obecność i śpiew Paula Caracka, a zwłaszcza główna partia w „It Ain't Easy" nie wzmocniła dramaturgii koncertu. Zamiast mocnej bluesowej aury - wprowadził nastrój gali upadłych gwiazd pop.

Reklama
Reklama

Przewijał się też klimat unplugged, głównie dlatego, że pierwsze dwie piosenki wieczoru i środkową część programu, Clapton postanowił zagrać na gitarze akustycznej. I — jakby był zmęczony — na siedząco. Pozycja to blokowała mu chyba przeponę, co sprawiło że, zwłaszcza „Layla", brzmiała jak żałobny, śpiewany resztką sił song. Więcej energii włożył w „Driftin' Blues".

Gdyby nie zaangażowanie czarnoskórego chórku i sekcji rytmicznej, również zestaw klasycznych bluesów Roberta Johnsona nie wypadłby dobrze. Zarówno w „Love in Vain", jak i "Crossroads", każdy był lepszy od lidera.

Z roli słuchacza na własnym koncercie wyszedł w ostatnich piosenkach, wspomagając się "Cocaine". Dopiero wtedy się rozluźnił, uśmiechnął, choć przejawy przebudzenia widać było już w „Little Queen of Spades". Pewnie cieszył się, że jeszcze tylko bisy i można lecieć do domu.

Najbardziej rozpromienił się w ostatnim "High Time We Went", gdy na scenie pojawił się Andy Fairweather Low, bohater koncertu otwierającego wieczór. Znamienna była jego gitarowa wstawka - krótki, ale znaczący cytat z „I Can't Get No Satisfaction". Niestety: trudno było czuć po koncercie satysfakcje. Clapton nie zasłużył na tytuł "Wonderful Tonight".

Zanim muzyk okrzyknięty bogiem rozpoczął koncert, rozłożono mu na estradzie, aby czuł się jak u siebie, dywan tworzący namiastkę domu. Nie był to, niestety, dywan latający, a i sam Clapton nie zrobił nic, żeby pokazać nam gitarowy odlot. Oczy miał martwe, twarz kamienną, rękę drętwą.

Przez większą część dwugodzinnego występu niewiele mówił, uśmiech kontrolował jakby kosztował go milion funtów. Ktoś powie, że nie przyjechał mówić i czarować uśmiechem - tylko grać. Ale grał też niewiele. Ratowali go wspaniali instrumentaliści. Bez walki o główną pozycję na estradzie - oddawał im pole do popisu.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Kultura
Polka wygrała Międzynarodowe Biennale Plakatu w Warszawie. Plakat ma być skuteczny
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Kultura
Kendrick Lamar i 50 Cent na PGE Narodowym. Czy przeniosą rapową wojnę do Polski?
Patronat Rzeczpospolitej
Gala 50. Nagrody Oskara Kolberga już 9 lipca w Zamku Królewskim w Warszawie
Kultura
Biblioteka Książąt Czartoryskich w Krakowie przejdzie gruntowne zmiany
Kultura
Pod chmurką i na sali. Co będzie można zobaczyć w wakacje w kinach?
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama