Był to taki czas, kiedy w kamienicy lub w bloku był jeden, najwyżej parę radioodbiorników. Rarytas! W czasie okupacji ich posiadanie było zakazane, a po wojnie nie każdego było na nie stać. Tymczasem „Podwieczorek" miał swoją wierną publiczność. To była ważna audycja, lubiana, słuchana. Kiedy latem szło się przez miasto, z pootwieranych okien zewsząd płynął na ulice dźwięk piosenek i skeczy. W „Podwieczorku" występowały najważniejsze postaci teatru i estrady. Edward Dziewoński mówił premierowe monologi Sławomira Mrożka. Własne utwory interpretowali satyrycy: Stefan Wiechecki „Wiech", Janusz Osęka, Jerzy Ofierski, Marian Załucki i inni. A z piosenkarzy – Jarema Stępowski, Mieczysław Wojnicki, Zbigniew Kurtycz z Basią Dunin, Sława Przybylska, Rena Rolska, Anna German, Jerzy Połomski, Halina Kunicka itd. Gdyby pominąć sferę wiadomości i polityki, radio wtedy było na wysokim poziomie. Był jeden program, potem dopiero drugi, które wymuszały pozytywną selekcję. Dużo było kultury na antenie, audycji dziecięcych, słuchowisk, a piosenki jedynie najwartościowsze, które przetrwały do dziś.
To było jeszcze przed bigbitem i repertuar dostarczali najwięksi kompozytorzy i autorzy tekstów.
Poza tym muzyką rozrywkową zawiadywał Władysław Szpilman, który muzykę miał w małym palcu. To on podejmował ostateczne decyzje. Ale nawet jeśli była to dyktatura – to niezwykle oświecona. Zresztą w kulturze nie ma miejsca na demokrację. To prawda, że potrafił być raptusem. Jak przychodził ktoś, kto nie umiał sklecić akordu, słyszał: „Panie, panie! Co pan tu napisał?Jak to brzmi?". Ale służył też radą. Mnie, młodą piosenkarkę, która odeszła z Mazowsza, wezwał do siebie – bo wtedy dyrektor wzywał, a nie prosił – i dał do zaśpiewania piosenkę znaną z Kabaretu Starszych Panów, o jakiej marzyłam – „Walc Embarras". Powiedział mi tak: „Ja pani tę piosenkę daję, ale ją pani odbiorę, jak ją pani źle nagra, bo to jest bardzo dobra piosenka!".
Skąd nadawany był „Podwieczorek"?
Z kawiarni Stolica przy Hotelu Warszawa. Emitowany był na żywo raz w tygodniu. Bardzo trudno było dostać bilet, bo do Stolicy przychodziła warszawka. To była bardzo wymagająca publiczność. Na wszystkim się znała i trudno było ją zadowolić. Literaci, dziennikarze. Salon. Kabaret Dudek zaczął działalność trochę później. A kiedy „Podwieczorek" przeniósł się do Juniora w Domach Centrum wiele się zmieniło – przyjeżdżały tam głównie wycieczki związane z Orbisem. Najpierw oglądały Warszawę, a potem, zmęczone całodziennym bieganiem po mieście, zasiadały w kawiarni. Po poczęstunku turyści odpoczywali, a dopiero potem koncentrowali się na występach. Na początku trzeba było się przebijać przez brzęk szkła i sztućców. Mówię to z przekąsem, choć może nie powinnam, bo oklaskiwano nas rzęsiście. Dlatego nikt nie lubił występować pierwszy, chyba że chciał wcześniej wyjść do domu.
Miała pani błyskawiczne recenzje?