Marek Dusza, krytyk jazzowy "Rzeczpospolitej"
Kto zechce przedłużyć sobie lato przy radosnej muzyce, powinien sięgnąć po album brazylijskiego mistrza kompozycji i aranżacji Sergio Mendesa. Jego „Magic" ukazał się jeszcze w czasie mistrzostw świata w piłce nożnej i miał zagrzewać Canarinhos do walki o tytuł. Nie sądzę, by piłkarze znali choć jedno nagranie, bo z pewnością zagraliby lepiej. Skorzystajmy z tej muzyki na swój sposób, bo słuchana rano mobilizuje do działania, a wieczorem zachęca do zabawy. Porywająca piosenka „One Nation" mogłaby być hymnem każdej drużyny albo jednoczyć to, co zostało podzielone. I to w tanecznym stylu. Sergio Mendes napisał ten temat z popularnym wokalistą Carlinhosem Brownem, podobnie jak zamykający album przebojowy „Sambora". Właściwie każdy utwór z płyty to potencjalny hit. John Legenda zaśpiewał relaksującą balladę „Don't Say Goodbye", a will. i. am oraz Cody Wise wykonali temat „My My My My Love" zaaranżowany w stylu Daft Punk. Sergio Mendes nadąża za muzyczną modą z gracją, w wyrafinowanym stylu i tanecznym krokiem.
José James to wokalne odkrycie ostatnich lat. Jego ciepły, matowy baryton snuje wciągające opowieści na tle intrygującej muzyki z pogranicza jazzu, r'n'b, hip-hopu i world music. Dziś przyznaje się do fascynacji Frankiem Oceanem i Jamesem Blake'em, a wychowywał się na muzyce zespołów Nirvana i Radiohead. Album spodoba się tym, którzy tęsknią za Guru Jazzmatazzem, Madlibem, d'Angelo czy Rahsaanem Pattersonem. Po znakomitym debiucie albumem „No Beginning No End" w barwach Blue Note Records José James nagrał jeszcze lepszą płytę. Uchwycił klimat ulic Nowego Jorku i klubów Brooklynu. Przybywają tam ludzie z całego świata i każdy znajdzie na „While You Were Sleeping" coś, co ze sobą przywiózł, kulturę Wschodu i Zachodu, Północy i Południa. James wykreował oryginalne brzmienie, a pomogli mu w tym muzycy, którzy przykują uwagę nie mniej niż jego głos. Zaskakują ekscentryczne riffy gitary Brada Allena Williamsa, Kris Bowers stworzył na instrumentach perkusyjnych tajemnicze tło, a sekcja rytmiczna gra zróżnicowane rytmy.
Znalezienie tego albumu może sprawić kłopot, bo nie ma go w polskiej dystrybucji. Zachęcam do skorzystania ze strony hdtracks.com oferującej najwyższą jakość nagrań. W styczniu Cécile McLorin Salvant przegrała rywalizację o Grammy z Gregorym Porterem, ale w sierpniu krytycy magazynu „Down Beat" uznali „WomanChild" za najlepszy album roku 2013/2014. To ewenement, bo zwykle wygrywają płyty instrumentalistów. Mnie to nie zaskoczyło, bo to rewelacyjny album. Na Cécile McLorin Salvant zwróciłem uwagę cztery lata temu, kiedy wygrała konkurs im. T. Monka w Waszyngtonie. Od dziecka śpiewała w chórach, we Francji studiowała śpiew klasyczny. W 2009 r. nagrała tam debiutancki album „Cécile". Szybko dołączyła do światowej czołówki jazzowych wokalistek. Pomógł jej w tym wspaniały głos, a przede wszystkim znalazła oryginalny sposób na interpretacje ,będący syntezą tego, co najlepsze w historii jazzu. Każdy utwór albumu, z których kilka napisała sama, jest zaaranżowany i wykonany w innym stylu. Jej własny utwór „WomanChild" otwiera solo kontrabasisty Rodneya Whitakera, a rytm podkreśla perkusja Herlina Rileya. Cécile śpiewa tu w stylu Betty Carter, ale jest bardziej przekonująca. W balladzie „I Didn't Know What Time It Was" przypomina Shirley Horn. W szybkim temacie „John Henry" śpiewa to niskim, to wysokim głosem z taką brawurą, jakby ćwiczyła głos na operowych ariach. Obowiązkowa pozycja na półce miłośników jazzowej wokalistyki.