Mówi pan o czterogodzinnych spektaklach Lupy, niewiele krótszych Jarockiego, otwarciu na eksperyment, ?a potem przychodzi raport ?z oglądalności i okazuje się, ?że słupki są wyjątkowo niskie. I co, trzeba będzie wystawić farsę?
Po trzech latach pracy w Dwójce nie mam już takich obaw. Istnieją enklawy, gdzie myślenie o słupkach nie obowiązuje. Dotyczy to pewnych dzieł muzycznych, filmowych, teatralnych czy dokumentalnych, które z założenia nie są skierowane do masowej widowni. Nawet jeśli to nie miliony czy setki tysięcy, to przecież nie można widzów pozbawiać rzeczy ambitnych. Jak mantrę powtarzam ludziom decydującym o finansowaniu kultury, że telewizja publiczna jest najtańszym ?i najbardziej masowym sposobem dotarcia do odbiorców dzieła sztuki. ?Warto sobie uświadomić, ?że z naszymi spektaklami trafiamy także do małych ośrodków. Tam dla wielu mieszkańców jesteśmy jedyną szansą zobaczenia teatru.
Dlaczego więc teraz powstaje kilka spektakli rocznie, a nie 50, jak niegdyś?
To sprawa finansowania. Gdyby nasza telewizja publiczna była umocowana tak jak telewizja niemiecka czy francuska, nie byłoby żadnego problemu.
Skąd będą pieniądze na Studio Teatralne Dwójki?
Z różnych źródeł. Część skierujemy z produkcji bardziej komercyjnych. Będziemy też starali się zdobywać środki poza budżetem. Rozwiniemy współpracę z Narodowym Instytutem Audiowizualnym. Jej owocem jest choćby pokazywana w najbliższą niedzielę „(A)pollonia". Mam nadzieję, że w podobny sposób uda nam się zrobić kilka spektakli w przyszłym roku. Liczymy poza tym na pieniądze samorządowe. Chcemy przekonać miasta, w których powstają ciekawe przedstawienia, że warto je pokazać w telewizji. Nie metodą zwykłej rejestracji, lecz na zasadzie przeniesienia, z normalnymi próbami, kilkoma dniami zdjęciowymi, czasem inną, dostosowaną do specyfiki telewizji scenografią. Liczymy oczywiście na wsparcie sponsorów.