Takiej awarii nie było od lat. 15 października media alarmują: na północy wichury, na południu śnieg, do tego stara sieć energetyczna i... pół Polski bez prądu. Pół to może nie, ale liczby robią wrażenie: na Podlasiu 95 tys. ludzi bez energii elektrycznej, na Podkarpaciu ponad 50 tys., podobnie w Małopolsce. A na Mazowszu ponad pół miliona! Blackout trwa: jeszcze w sobotę prądu nie ma m.in. 22 tys. gospodarstw domowych na Dolnym Śląsku, 12 tys. w Małopolsce, 3 tys. na Podkarpaciu, 400 – w Świętokrzyskiem. Wczoraj wieczorem – już piątą dobę – od energii były odcięte setki mieszkańców Dolnego Śląska.
"Rz" sprawdziła, co właściwie robią Polacy, gdy z gniazdek znika prąd, z kranów woda (tam, gdzie wyłączono stacje uzdatniania), a transport zawodzi. Przeklinają, na czym III RP stoi
Marta, singielka z podwarszawskiego Radzymina, mówi, że czuje się bezradna. – Jakby mnie ktoś wyłączył pilotem. Najpierw nie zadzwonił budzik. Bo mam go w radiu. A radio głuche. Nienawidzę takiej ciszy. Zęby trzeszczą pod zimną wodą, bo piec mam zasilany prądem. Suszarka, lokówka – bez sensu – znów pójdę do pracy jak miotła, ani niczego wyprasować, ani nawet kawy się napić.
Odkąd ma wielofunkcyjny ekspres, nie ma czajnika. Z elektrycznej kuchenki też żadnego pożytku. – Śniadanie było na zimno, obiad zjem na mieście. Komórka nie działa, bo zapomniałam naładować. Koszmar!
Marta wylicza: – Na publiczny transport nie ma co liczyć, winda nie działa, więc masz przymusową gimnastykę, nie wypłacisz kasy, bo bankomat nieczynny, w urzędzie nic nie załatwisz, bo leżą komputery, w sklepie osiedlowym kasa fiskalna wisi, mokre pranie w pralkosuszarce zgnije, jak nie wyjmiesz, a jedzenie z lodówki można wyrzucić do śmietnika. No i nudzisz się jak mops. Bo ani TV, ani kompa. Masakra.