Cichociemny

Walka i męczeństwo Hieronima Dekutowskiego, jednego z najmężniejszych żołnierzy wyklętych

Publikacja: 01.12.2012 18:07

Cichociemny

Foto: Uważam Rze Historia, Michał Korsun

Red

Tekst z miesięcznika Uważam Rze Historia

Halifax z wysiłkiem darł do przodu‚ aby jak najszybciej uciec znad placówki Garnek daleko za błyszczący w świetle księżyca Bug. Za nim na tle szarej nocy wolno kołysały się czasze spadochronów. Zasobniki głucho gruchnęły o ziemię. W odległości kilkunastu metrów przepisową przewrotką wylądował pierwszy skoczek‚ po paru sekundach na ziemi była już cała trójka: „Nurek"‚ „Glin"‚ „Zapora". Jeden ruch ręką wystarczył do oswobodzenia się z szelek spadochronu; jeden ruch pozwolił na wyciągnięcie pistoletu. Z przeciwka już nadchodzili ludzie. Niewyraźne cienie w skąpym świetle latarek nie pozwalały odróżnić: swój czy wróg.

Umówione hasło rozładowało napięcie. Mocne uściski dłoni‚ wzruszenie oraz radość oczekiwanych i oczekujących tylko na moment oderwały żołnierzy od naglącego obowiązku zebrania zasobników i zakopania spadochronów. Razem z żołnierzami placówki błyskawicznie wrzucono zasobniki na furmankę‚ po czym wskoczyli na nią spadochroniarze.

„Nurek" – ppor. Kazimierz Smolak‚ „Glin" – kpt. Bronisław Rachwał i „Zapora" – ppor. Hieronim Dekutowski.

Był 25-letnim absolwentem szkoły podchorążych piechoty. Wojnę poznał już w Polsce jako świeżo upieczony maturzysta. Na ochotnika zgłosił się do obrony Lwowa. 17 września 1939 roku przeszedł na Węgry‚ by w październiku zameldować się we Francji. Przydzielono go do 2. Dywizji Strzelców Pieszych. Kiedy w maju 1940 roku czołgi Guderiana wypychały strzelców pieszych ku granicy Szwajcarii‚ Dekutowski był w Coetquidan w szkole podchorążych. Razem z innymi kadetami ewakuowano go do Wielkiej Brytanii.

* * *

Po dwóch latach podjął decyzję‚ która miała doprowadzić go z powrotem do Polski – najkrótszą drogą. Zaproszony na rozmowę zameldował się oficerowi.

– Nasza rozmowa jest poufna. Jej szczegóły nie mogą wyjść poza ściany tej sali.

Zaintrygowany podoficer niecierpliwie oczekiwał konkretów.

– Proponujemy panu powrót do kraju. No... nie teraz. Najpierw musi pan przejść szereg szkoleń. Proszę się zastanowić. Jeśli pan odmówi‚ to nie będzie to miało dla pana żadnych przykrych konsekwencji.

Nie odmówił.

Pierwsze szkolenie strzelecko-minerskie trwało cztery tygodnie. Dekutowski poznał „materiały wybuchowe, ich możliwości i sposoby użycia [...] oraz praktyczne umiejętności technicznego ich wykorzystania w niszczeniu różnych obiektów przemysłowych (komunikacyjnych)". Znał zasady użycia broni strzeleckiej‚ ale tu‚ na kursie, zapoznawał się z „pistoletami maszynowymi produkowanymi w różnych krajach i używanymi na terenie Europy" oraz wprawiał się w szybkim, celnym strzelaniu „bez użycia przyrządów celowniczych".

Ćwiczył walkę wręcz z nożami‚ sztyletami lub bez pomocy broni‚ wyrabiał sprawność fizyczną w „trudnych warunkach terenowych", połączoną z „przyzwyczajaniem do niewygód". Wreszcie przeszedł pod transparentem z napisem: „Szukasz śmierci, wstąp na chwilę". Był w Małpim Gaju.

Podstawowe dwa zadania ośrodka w Largo House, czyli tzw. Małpiego Gaju, to nauka „szybkiego wypadania z dziury w podłodze samolotu i bezpiecznego lądowania na ziemi". Na wypracowanie tych dwóch umiejętności składała się oczywiście cała otoczka innych ćwiczeń, w tym fizyczne i psychiczne przygotowanie żołnierza do skoków spadochronowych.

To, czego elew Dekutowski nauczył się w Małpim Gaju i potem podczas skoków w ośrodku treningowym spadochroniarzy w Ringway, przydało się tylko raz‚ nocą z 16 na 17 września 1943 roku w czasie skoku do Polski.

* * *

Cichociemni krótko zabawili na placówce. Rankiem byli w Warszawie. Każdy osobno udał się na Aleje Jerozolimskie‚ gdzie mieli się meldować u „Antosi" – Michaliny Wieszeniewskiej. Przechodzili pod kilkutygodniową opiekę referatu Ewa-Pers‚ czyli tzw. ciotek. Uczyli się żyć w okupowanym kraju.

Wreszcie znudzonemu bezczynnym oczekiwaniem ppor. Dekutowskiemu dano przydział: miał dowodzić partyzantami w okolicach Zamościa.

W listopadzie 1943 roku zameldował się u por. Tadeusza Kuncewicza „Podkowy". Z końcem roku był już na ustach mieszkańców całej Zamojszczyzny. Dla konfidentów i kolonistów niemieckich był ciężki. Nie przebierał w środkach, skrupulatnie wykonując wyroki sądów podziemnych. Nie zawahał się nawet spacyfikować wsi Źrebce zamieszkałej przez Niemców. Niemniej głównym zadaniem jego oddziału była obrona ludności polskiej przed represjami niemieckich i ukraińskich plutonów żandarmerii oraz SS.

W lutym 1944 roku przyszedł rozkaz przeniesienia do Inspektoratu Rejonowego Lublin – Puławy. Nowa funkcja szefa tamtejszego Kedywu otworzyła przed Dekutowskim szersze perspektywy‚ za którymi stały oczywiście nowe obowiązki. „Zapora"‚ który równolegle piastował funkcję dowódcy oddziału dyspozycyjnego, rozpoczął od połączenia małych, samodzielnie działających plutonów w jeden oddział partyzancki. Szybko „zyskał opinię wybitnego dowódcy. Cechowała go odwaga‚ szybkość decyzji, a jednocześnie ostrożność i ogromne poczucie odpowiedzialności za ludzi"‚ co udowodnił 24 maja 1944 roku‚ kiedy to...

* * *

Kolumna samochodów ciężarowych jechała krętą drogą Chodel – Bełżyce w kierunku Lublina. Czternaście ciężarówek załadowano zbożem‚ dwie pozostałe wiozły eskortę złożoną z żandarmów i esesmanów. Kierowcy zmniejszyli prędkość‚ a ponieważ nierówna droga wymagała redukcji biegu‚ silniki wyły na wysokich obrotach.

Od świtu partyzanci leżeli wśród zarośli wzdłuż drogi. Pięć plutonów partyzanckich ppor. „Zapora" rozłożył rzędem‚ zatrzymując jeden pluton w odwodzie, by zabezpieczał akcję od strony Lublina.

Czekali. Powoli mijały długie godziny. Wszyscy bez wyjątku wpatrywali się w zakręt drogi, zza którego miały się wyłonić samochody. A jednak spodziewanego transportu nie było. Tylko samochód osobowy nagle nadział się na rozsypane na szosie kolce. Pasażerowie – granatowy policjant i Niemiec – trafili na czas akcji do aresztu.

Słońce było już wysoko‚ kiedy wreszcie przez szeregi partyzantów przeszedł szept: „Jadą!". Pierwszy samochód wytoczył się zza zakrętu, kiwając nieregularnie wysoką budą krytą zabrudzonym brezentem.

Siedzący obok kierowcy esesman uważnie obserwował drogę‚ zwracając baczną uwagę na pobocza. Wielokolorowa zieleń liści nie ułatwiała obserwacji‚ ale wprawne oko weterana wojny partyzanckiej potrafiło dostrzec niewyraźny kształt czy nieznaczny ruch. Do zainstalowanej na drodze miny i rozsypanych wokół niej kolców było jeszcze daleko‚ kiedy głośne „Halt!" i pisk hamulców zatrzymały konwój. Z samochodu eskorty wyskoczyli żołnierze, strzelając chaotycznie. Z poboczy odezwały się pistolety maszynowe partyzantów‚ zagrały basem cekaemy. Niemcy padli do rowu‚ kryli się za szarpanymi kulami samochodami i ginęli w nawale ognia partyzantów.

Ale w zasadzkę wjechała tylko część konwoju‚ dziewięć pozostałych ciężarówek zatrzymało się bowiem w bezpiecznej odległości. Właśnie w ich stronę zamierzał uderzyć ppor. „Zapora". Poprowadził trzy plutony. Dwa uderzyły na czoło nieprzyjaciela. Zaległy jednak szybko pod gradem kul i tylko się ostrzeliwały‚ skupiając na sobie uwagę wroga. O to cichociemnemu chodziło. Hieronim Dekutowski przygotował się na wiele scenariuszy i teraz‚ kiedy wydawało się‚ że znaczna część samochodów umknie‚ poprowadził pluton na skrzydło.

Bitwa trwała już krótko. Niemcy poddawali się grupami i bez oporu pozwalali odprowadzać się do lasu. Zdobyto ponad 50 sztuk broni‚ w tym pistolety maszynowe‚ lkm i amunicję. Znalazły się również lekarstwa i mundury.

* * *

Wówczas‚ wiosną 1944 roku, z KG AK nadeszły rozkazy reorganizacji. Kierownictwo dywersji usuwało się na bok. W pole wychodziły odtwarzane pułki piechoty i kawalerii. Oddział porucznika „Zapory" został przypisany do 8. Pułku Piechoty Legionów. Kiedy w lipcu ruszyła „Burza"‚ pluton porucznika Dekutowskiego został wyłączony z koncentracji 8. pułku w lasach lubartowskich. Dowódca batalionu kapitan Konrad Schmeding „Młot" musiał darzyć cichociemnego olbrzymim zaufaniem‚ skoro powierzył mu zadanie ochrony sztabu pułkownika Franciszka Żaka „Wira".

Przed zmrokiem 21 lipca pluton zaległ w Krzczonowie‚ gdzie zatrzymał się sztab komendy okręgu.

Krasnoarmiejcy przekroczyli Bug poprzedniego dnia. W cieniu Armii Czerwonej wkroczyły na Lubelszczyznę pułki 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. Pięć dni później do „Zapory" dotarły wiadomości o rozbrojeniu oddziału kapitana „Młota". Po kolejnych trzech dniach dostał pisemny rozkaz personalny nr 127 z komendy okręgu nakazujący mu rozwiązać oddział.

Posłuchał. W bierności wytrzymał tylko około trzech tygodni. Na rozkaz generała Tadeusza Bora-Komorowskiego ruszył na pomoc Warszawie. I utknął na Wiśle.

Powrót w Lubelskie oznaczał powtórne rozwiązanie oddziału. Chłopcy rozeszli się po domach‚ ale starali się utrzymać kontakt z komendantem. A komendant zaszył się w rodzinnym Tarnobrzegu i czekał na rozwój wypadków. Te potoczyły się niebezpiecznym torem.

Już w sierpniu 1944 roku do porucznika „Zapory" dochodziły wiadomości o systematycznym znikaniu partyzantów. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało‚ choć przypuszczenia jednoznacznie wskazywały na NKWD. „Zapora" zdecydował się wrócić do czynnej konspiracji. Po raz kolejny zaczął organizować oddział.

Chodel‚ Wały‚ bank w Lublinie czy Janów Lubelski to tylko niektóre miejsca‚ gdzie oddział porucznika „Zapory" robił porządek z funkcjonariuszami MO‚ UB czy NKWD. Przyszła wreszcie kolej na gorliwych funkcjonariuszy z Kazimierza Dolnego.

* * *

W sobotę 19 maja 1945 roku słońce grało na kopułach kościołów Kazimierza Dolnego‚ zaglądało w okna kamieniczek i ślizgało się po białych kamieniach wieży kazimierzowskiego zamku. Nikt z mieszkańców miasta nie zwrócił uwagi na dużego studebakera‚ który wtoczył się ciężko na rynek. Na pace siedzieli żołnierze w mundurach LWP. Nikt nie przyglądał się im bliżej‚ wizyty żołnierzy czy funkcjonariuszy UB lub NKWD były tu codziennym wydarzeniem. Raczej starano się zejść im z drogi. Tak było i tym razem‚ dlatego też nikt nie zauważył‚ że na czapkach żołnierze mają orzełki z koroną.

Tymczasem żołnierze zeskoczyli z samochodu i pojedynczo lub w parach rozeszli się po rynku. 21-letni Konrad Strycharczyk „Słowik" „rześkim krokiem" skręcił w ulicę prowadzącą na tyły budynku poczty. Wspiął się na mur, z którego zeskoczył na dziedziniec. Podszedł do dużych ciężkich drzwi. Zapukał:

– Kto?

– Jo‚ Franek.

Szczęknęła zasuwa. Drzwi uchyliły się, czyniąc niewielką szparę. „Słowik" włożył w nią nogę‚ pchnął i wpadł do środka z bronią w ręku. „Powiedziałem telegrafiście‚ że jeżeli nie będzie przeszkadzał‚ nic mu nie grozi. Szybko pozrywałem przewody w starodawnej centralce‚ aby odciąć UB kontakt‚ a następnie wychyliłem się przez drzwi i wystrzeliłem rakietę".

Na ten znak rozproszeni po rynku AK-owcy dołączyli do porucznika Dekutowskiego i ruszyli w stronę posterunku MO. Budynek był niewielki i mieścił się przy jednej z uliczek‚ nieopodal rynku. Z okien rozpościerał się widok na rynek‚ więc milicjanci zauważyli ciężarówkę‚ z której wysiadali żołnierze‚  i sygnał rakiety. Zabarykadowali drzwi i czując się bezpiecznie, próbowali połączyć się z komisariatem w Puławach. Telefony już były głuche.

Tymczasem ktoś podał Dekutowskiemu długą żerdź i plastik – materiał wybuchowy. Wybuch wyrwał nie tylko drzwi‚ ale także kawał muru. Zanim opadł dym‚ dywersanci byli już w środku wyprzedzani seriami broni maszynowej. Zginęło pięciu milicjantów. Dwóch kolejnych i jednego ubeka uprowadzono.

* * *

1 czerwca odszukał Dekutowskiego rozkaz z Delegatury Sił Zbrojnych, awansujący cichociemnego na stopień kapitana. W sierpniu z tego samego źródła nadszedł rozkaz rozformowania oddziału i ujawnienia się. Ogłoszono amnestię‚ która wedle propagandy miała gwarantować powrót wszystkich, nie wyłączając żołnierzy AK, do normalnego życia. Sam cichociemny się nie ujawnił. Nie ufał nowej władzy. A kiedy usłyszał‚ że UB zamordował dowódcę oddziału partyzanckiego Wacława Rejmaka „Ostoję"‚ tylko utwierdził się w swoim przekonaniu. Postanowił uciekać na Zachód.

Dwa razy „Zapora" próbował przedostać się do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Za pierwszym dotarł do Pragi. Stanął przed konsulem amerykańskim tylko po to, by dowiedzieć się‚ że ambasada pomocy mu nie udzieli. Nie znał kontaktów ani dróg przerzutu. Wrócił do Polski. Okres między pierwszą a drugą próbą mijał na ciągłej bezpardonowej walce z nową władzą. Znów zapłonęły posterunki‚ znów funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa nie mogli czuć się bezpiecznie. Ale ludzi „Zapory" nużyła walka‚ a jej sens powoli tracił na wyrazistości. Sfałszowane referendum w czerwcu 1946 roku i ustawione wybory ze stycznia roku 1947 pokazały‚ że świat przeszedł bez słowa nad gwałtem na Polsce. A wraz z ucieczką Stanisława Mikołajczyka na Zachód zginęła szansa odbudowy niepodległego państwa.

Dla Hieronima Dekutowskiego nadszedł czas podjęcia decyzji co dalej. Zanim nadeszła wiosna, zaprzestał walki. W czerwcu wahał się między ujawnieniem a ucieczką na Zachód. Wybrał to drugie. 12 września 1947 roku w ostatnim rozkazie przekazał dowództwo kpt. Zdzisławowi Brońskiemu „Uskokowi".

Wyjeżdżali z Warszawy w dniach 14–16 września pojedynczo‚ niektórzy w tym samym pociągu, niektórzy w innych. Przygotowano paszporty i nagrano meliny. Władysław Siła-Nowicki, wówczas były inspektor WiN na Lubelszczyźnie, zapewniał: „Mamy możliwość wyjazdu na całkowicie pewnych dokumentach".

Do Nysy dojechali zgodnie z planem. „Zapora" poszedł pod wskazany adres. Zapukał. Drzwi otworzyła kobieta‚ podał hasło i wszedł w mrok korytarza. Ktoś pchnął go na ścianę‚ ktoś sprawdzał, czy nie ma broni. Ktoś szarpnął go i pociągnął do pokoju. Za biurkiem siedział funkcjonariusz UB.

Nie wiedział‚ że UB miał ich na oku jeszcze przed wyjazdem. Nie wiedział‚ że towarzysze ucieczki por. Arkadiusz Wasilewski „Biały" i por. Edmund Tudruj „Mundek" wpadli w Warszawie. Nie wiedział‚ że ucieczka była pułapką‚ wreszcie nie wiedział, kto zdradził. Wiedział natomiast, kto załatwił im paszporty: nowy inspektor WiN‚ wypuszczony z więzienia latem 1947 roku Franciszek Abraszewski „Boruta". Jeszcze tego samego dnia‚ 16 września 1947 roku‚ przewieziono ich do Będzina. Następnym etapem było więzienie MBP na Rakowieckiej.

* * *

Ponad rok ciągnęły się rozprawy i przesłuchania naszpikowane torturami. Wyrywanie paznokci‚ wieszanie za ręce pod sufitem i katowanie na tysiąc sposobów miały złamać Dekutowskiego. A on wszystkie zarzuty wziął na siebie nie dlatego‚ że się załamał‚ lecz ponieważ do końca czuł się odpowiedzialny za swoich podkomendnych.

Eskorta milicjantów otaczała ośmiu wynędzniałych mężczyzn. Powoli‚ potykając się, szli długim korytarzem. „W tłumie przed salą rozpraw nie było nikogo ani z rodziny‚ ani ze znajomych »Zapory«. Jedyną osobą‚ którą znał‚ byłam ja" – wspominała Janina Szczepkowska-Szydłowska. „Pamiętam doskonale, jak pierwszego dnia odnalazł mnie oczami w tłumie i tak się zapatrzył‚ że kilka par oczu poszło za jego wzrokiem i spoczęło na mnie". Weszli przez wysokie drzwi. Sędzia mjr Józef Badecki spoglądał na ośmiu oskarżonych przebranych w mundury Wehrmachtu. Spokojnie czekał, aż usiądą na ławie oskarżonych. Wówczas zaczął się spektakl.

15 listopada 1948 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał cichociemnego mjra Hieronima Dekutowskiego na siedmiokrotną karę śmierci. Wieczorem, kilka minut przed  godz. 19‚ 7 marca 1949 roku wyprowadzono majora z celi. „Miał 30 lat 5 miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy‚ wybite zęby‚ połamane ręce‚ nos i żebra. Zerwane paznokcie".

Krzyknął jeszcze: „My nigdy nie poddamy się!". I zniknął w ciemnym korytarzu.

Różne krążą informacje o egzekucji mjra Dekutowskiego. Według protokołu został rozstrzelany przez pluton sierżanta Śmietańskiego‚ co wcale nie musi być prawdą. Inna wersja mówi‚ że strzelano w zawieszony pod sufitem worek ze zmaltretowanym cichociemnym w środku. A zapewne to sam Śmietański zabił cichociemnego jednym strzałem‚ w potylicę.

„Zapora" zginął o godz. 19. Później w odstępach pięciominutowych wykończono jego oficerów: „Rysia"‚ „Żbika"‚ „Mundka"‚ „Białego"‚ „Junaka" i „Zawadę".

Szarobrunatne worki z ciałami Dekutowskiego i oficerów załadowano na wóz. Nocą pojazd wyjechał na ulice Warszawy. Długo kluczył po pokaleczonym mieście‚ by wreszcie zatrzymać się nieopodal dołu wykopanego przy murze cmentarza wojskowego‚ na Łączce.

Listopad 2012

Kacper Śledziński


Cichociemni. Elita polskiej dywersji


Znak 2012

Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo