* * *
W sobotę 19 maja 1945 roku słońce grało na kopułach kościołów Kazimierza Dolnego‚ zaglądało w okna kamieniczek i ślizgało się po białych kamieniach wieży kazimierzowskiego zamku. Nikt z mieszkańców miasta nie zwrócił uwagi na dużego studebakera‚ który wtoczył się ciężko na rynek. Na pace siedzieli żołnierze w mundurach LWP. Nikt nie przyglądał się im bliżej‚ wizyty żołnierzy czy funkcjonariuszy UB lub NKWD były tu codziennym wydarzeniem. Raczej starano się zejść im z drogi. Tak było i tym razem‚ dlatego też nikt nie zauważył‚ że na czapkach żołnierze mają orzełki z koroną.
Tymczasem żołnierze zeskoczyli z samochodu i pojedynczo lub w parach rozeszli się po rynku. 21-letni Konrad Strycharczyk „Słowik" „rześkim krokiem" skręcił w ulicę prowadzącą na tyły budynku poczty. Wspiął się na mur, z którego zeskoczył na dziedziniec. Podszedł do dużych ciężkich drzwi. Zapukał:
– Kto?
– Jo‚ Franek.
Szczęknęła zasuwa. Drzwi uchyliły się, czyniąc niewielką szparę. „Słowik" włożył w nią nogę‚ pchnął i wpadł do środka z bronią w ręku. „Powiedziałem telegrafiście‚ że jeżeli nie będzie przeszkadzał‚ nic mu nie grozi. Szybko pozrywałem przewody w starodawnej centralce‚ aby odciąć UB kontakt‚ a następnie wychyliłem się przez drzwi i wystrzeliłem rakietę".
Na ten znak rozproszeni po rynku AK-owcy dołączyli do porucznika Dekutowskiego i ruszyli w stronę posterunku MO. Budynek był niewielki i mieścił się przy jednej z uliczek‚ nieopodal rynku. Z okien rozpościerał się widok na rynek‚ więc milicjanci zauważyli ciężarówkę‚ z której wysiadali żołnierze‚ i sygnał rakiety. Zabarykadowali drzwi i czując się bezpiecznie, próbowali połączyć się z komisariatem w Puławach. Telefony już były głuche.
Tymczasem ktoś podał Dekutowskiemu długą żerdź i plastik – materiał wybuchowy. Wybuch wyrwał nie tylko drzwi‚ ale także kawał muru. Zanim opadł dym‚ dywersanci byli już w środku wyprzedzani seriami broni maszynowej. Zginęło pięciu milicjantów. Dwóch kolejnych i jednego ubeka uprowadzono.
* * *
1 czerwca odszukał Dekutowskiego rozkaz z Delegatury Sił Zbrojnych, awansujący cichociemnego na stopień kapitana. W sierpniu z tego samego źródła nadszedł rozkaz rozformowania oddziału i ujawnienia się. Ogłoszono amnestię‚ która wedle propagandy miała gwarantować powrót wszystkich, nie wyłączając żołnierzy AK, do normalnego życia. Sam cichociemny się nie ujawnił. Nie ufał nowej władzy. A kiedy usłyszał‚ że UB zamordował dowódcę oddziału partyzanckiego Wacława Rejmaka „Ostoję"‚ tylko utwierdził się w swoim przekonaniu. Postanowił uciekać na Zachód.
Dwa razy „Zapora" próbował przedostać się do amerykańskiej strefy okupacyjnej. Za pierwszym dotarł do Pragi. Stanął przed konsulem amerykańskim tylko po to, by dowiedzieć się‚ że ambasada pomocy mu nie udzieli. Nie znał kontaktów ani dróg przerzutu. Wrócił do Polski. Okres między pierwszą a drugą próbą mijał na ciągłej bezpardonowej walce z nową władzą. Znów zapłonęły posterunki‚ znów funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa nie mogli czuć się bezpiecznie. Ale ludzi „Zapory" nużyła walka‚ a jej sens powoli tracił na wyrazistości. Sfałszowane referendum w czerwcu 1946 roku i ustawione wybory ze stycznia roku 1947 pokazały‚ że świat przeszedł bez słowa nad gwałtem na Polsce. A wraz z ucieczką Stanisława Mikołajczyka na Zachód zginęła szansa odbudowy niepodległego państwa.
Dla Hieronima Dekutowskiego nadszedł czas podjęcia decyzji co dalej. Zanim nadeszła wiosna, zaprzestał walki. W czerwcu wahał się między ujawnieniem a ucieczką na Zachód. Wybrał to drugie. 12 września 1947 roku w ostatnim rozkazie przekazał dowództwo kpt. Zdzisławowi Brońskiemu „Uskokowi".
Wyjeżdżali z Warszawy w dniach 14–16 września pojedynczo‚ niektórzy w tym samym pociągu, niektórzy w innych. Przygotowano paszporty i nagrano meliny. Władysław Siła-Nowicki, wówczas były inspektor WiN na Lubelszczyźnie, zapewniał: „Mamy możliwość wyjazdu na całkowicie pewnych dokumentach".
Do Nysy dojechali zgodnie z planem. „Zapora" poszedł pod wskazany adres. Zapukał. Drzwi otworzyła kobieta‚ podał hasło i wszedł w mrok korytarza. Ktoś pchnął go na ścianę‚ ktoś sprawdzał, czy nie ma broni. Ktoś szarpnął go i pociągnął do pokoju. Za biurkiem siedział funkcjonariusz UB.
Nie wiedział‚ że UB miał ich na oku jeszcze przed wyjazdem. Nie wiedział‚ że towarzysze ucieczki por. Arkadiusz Wasilewski „Biały" i por. Edmund Tudruj „Mundek" wpadli w Warszawie. Nie wiedział‚ że ucieczka była pułapką‚ wreszcie nie wiedział, kto zdradził. Wiedział natomiast, kto załatwił im paszporty: nowy inspektor WiN‚ wypuszczony z więzienia latem 1947 roku Franciszek Abraszewski „Boruta". Jeszcze tego samego dnia‚ 16 września 1947 roku‚ przewieziono ich do Będzina. Następnym etapem było więzienie MBP na Rakowieckiej.
* * *
Ponad rok ciągnęły się rozprawy i przesłuchania naszpikowane torturami. Wyrywanie paznokci‚ wieszanie za ręce pod sufitem i katowanie na tysiąc sposobów miały złamać Dekutowskiego. A on wszystkie zarzuty wziął na siebie nie dlatego‚ że się załamał‚ lecz ponieważ do końca czuł się odpowiedzialny za swoich podkomendnych.
Eskorta milicjantów otaczała ośmiu wynędzniałych mężczyzn. Powoli‚ potykając się, szli długim korytarzem. „W tłumie przed salą rozpraw nie było nikogo ani z rodziny‚ ani ze znajomych »Zapory«. Jedyną osobą‚ którą znał‚ byłam ja" – wspominała Janina Szczepkowska-Szydłowska. „Pamiętam doskonale, jak pierwszego dnia odnalazł mnie oczami w tłumie i tak się zapatrzył‚ że kilka par oczu poszło za jego wzrokiem i spoczęło na mnie". Weszli przez wysokie drzwi. Sędzia mjr Józef Badecki spoglądał na ośmiu oskarżonych przebranych w mundury Wehrmachtu. Spokojnie czekał, aż usiądą na ławie oskarżonych. Wówczas zaczął się spektakl.
15 listopada 1948 roku Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał cichociemnego mjra Hieronima Dekutowskiego na siedmiokrotną karę śmierci. Wieczorem, kilka minut przed godz. 19‚ 7 marca 1949 roku wyprowadzono majora z celi. „Miał 30 lat 5 miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy‚ wybite zęby‚ połamane ręce‚ nos i żebra. Zerwane paznokcie".
Krzyknął jeszcze: „My nigdy nie poddamy się!". I zniknął w ciemnym korytarzu.
Różne krążą informacje o egzekucji mjra Dekutowskiego. Według protokołu został rozstrzelany przez pluton sierżanta Śmietańskiego‚ co wcale nie musi być prawdą. Inna wersja mówi‚ że strzelano w zawieszony pod sufitem worek ze zmaltretowanym cichociemnym w środku. A zapewne to sam Śmietański zabił cichociemnego jednym strzałem‚ w potylicę.
„Zapora" zginął o godz. 19. Później w odstępach pięciominutowych wykończono jego oficerów: „Rysia"‚ „Żbika"‚ „Mundka"‚ „Białego"‚ „Junaka" i „Zawadę".
Szarobrunatne worki z ciałami Dekutowskiego i oficerów załadowano na wóz. Nocą pojazd wyjechał na ulice Warszawy. Długo kluczył po pokaleczonym mieście‚ by wreszcie zatrzymać się nieopodal dołu wykopanego przy murze cmentarza wojskowego‚ na Łączce.
Listopad 2012
Kacper Śledziński
Cichociemni. Elita polskiej dywersji
Znak 2012