NSZZ „Solidarność" uderza w kandydatów w wyborach. Wczoraj ruszyła kampania „Sprawdzam polityka", za pomocą której można łatwo zobaczyć, jak w poprzedniej kadencji głosowali w ważnych dla pracowników kwestiach ci, którzy dziś ubiegają się o ponowny wybór. Tych osób, jak policzyli związkowcy, jest 450.

– Akcję promować będziemy głównie w sieci, ale także w radiu i prasie – zarówno tej lokalnej, jak i ogólnopolskiej. Na budynkach, które do nas należą, zawisną banery. Będzie prowadzona także akcja ulotkowa na ulicy – mówi Marek Lewandowski, rzecznik prasowy związku, i chwali się, że od rana, kiedy akcja ruszyła, do południa serwis zanotował 30 tys. odsłon i 2,5 tys. użytkowników. Każdy z nich spędzał na stronie średnio pięć minut.

W serwisie można sprawdzić decyzje parlamentarzystów w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego, wydłużenia czasu pracy osobom niepełnosprawnym, likwidacji kopalń czy elastycznego czasu pracy. – Porównując decyzje z obietnicami składanymi podczas kampanii wyborczej, łatwo się przekonać, jak rzeczywiście ktoś myśli – mówi Lewandowski. I podaje przykład Ewy Kopacz, która jako posłanka głosowała za np. rocznym rozliczeniem czasu pracy. – Przez tę regulację wiele osób straciło pieniądze za nadgodziny i obniżyły im się pensje. A teraz ta sama osoba mówi o podwyższeniu dochodów Polaków – zwraca uwagę.

„S" ruszyła z taką kampanią już po raz drugi. Pierwsza odsłona miała miejsce przed wyborami do europarlamentu. Wówczas w czasie trzech tygodni trwania kampanii zanotowano ponad 2 mln odsłon. A osoby, przeciwko którym była prowadzona, np. były minister finansów Jacek Rostowski, przepadły w wyborach.

Związkowcy liczą na podobny sukces, choć tym razem zrezygnowano z billboardów, przez co sama akcja będzie mniej widoczna. – To słaby pomysł, prawicowy elektorat to często osoby starsze. Do nich przekaz w internecie nie dotrze – mówi Paweł Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Zwraca też uwagę, że kampania ruszyła późno. – To miałoby sens, gdyby się do niej zabrali kilka tygodni temu. Teraz trudno oczekiwać spektakularnych rezultatów. Niepotrzebnie aż tak długo związkowcy skupiali się na budowaniu sojuszu, zamiast od razu przejść do kampanii negatywnej – wyjaśnia Jabłoński. I dodaje, że dla tej kampanii charakterystyczne jest spóźnianie się. – Najpierw lewica z nową liderką, a teraz związkowcy – podsumowuje politolog.